Na ulicy trudno żyć, i trudno na niej umierać. Wspólnota św. Idziego modliła się z bezdomnymi za ich przyjaciół, którzy umarli bez dachu nad głową.
Janusz chorował na serce. Wezwana karetka po długich nalegania zabrała go do szpitala, z którego został wypuszczony po podstawowych badaniach. Zmarł następnego dnia na ulicy.
32-letni Adam w mroźną noc został wyrzucony z klatki, na której spał. Zmarł z wychłodzenia organizmu.
Pani Klaudia, starsza samotna kobieta odeszła w styczniu 2015 r. Czekała na pogrzeb trzy miesiące, a ponieważ policji nie udało się potwierdzić jej tożsamości i odnaleźć rodziny, została pochowana w grobie z tabliczka "NN".
- Na ulicy trudno żyć i trudno na niej umierać. Bezdomni często odchodzą tak jak żyli, w sposób anonimowy i niezauważony. Dzieje się tak zwłaszcza zimą, gdy wiele osób umiera nie tylko z powodu mrozu, ale i obojętności innych. Ten kto żyje na ulicy rzadko jest nazywany po imieniu i każdego dnia staje się coraz bardziej anonimowy. Pamięć o tych osobach ich imiona i twarzach jest wyrazem naszej przyjaźni. Ale wierzymy też, że Bóg zna po imieniu każdego człowieka - mówiła na rozpoczęcie liturgii Magdalena Wolnik, odpowiedzialna za warszawską Wspólnotę Sant’Egidio.
Każdy zmarły bezdomny to jedna świeca. Co roku ich przybywa Tomasz Gołąb /Foto Gość Warszawscy bezdomni kolejny raz spotkali się w kościele Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim, aby wraz ze swoimi przyjaciółmi modlić się za tych, którzy zmarli, żyjąc na ulicach ich miasta.
Mszę św. sprawował o. Konrad Keler SVD. Liturgia ma być nie tylko wyrazem pamięci o tych osobach, ale jednocześnie apelem do mieszkańców Warszawy o przeciwstawianie się obojętności i o solidarność z osobami bezdomnymi i ubogimi - zimą i w ciągu całego roku, co może ocalić ich życie i uczynić lepszym życie nas wszystkich.