Nowy numer 13/2024 Archiwum

Misja Helena

- Jej życie było inspirujące dla nas wszystkich - mówią młodzi z warszawskiego oddziału Wolontariatu Misyjnego Salvator. I piszą książkę.

Magdalena Kaczor, była jedną pierwszych z osób, która w mediach opowiadała o życiu zamordowanej w Boliwii Heleny Kmieć. - Dość szybko do mnie dotarło, że ot od nas - wolontariuszy misyjnych będzie zależało, jak pozna ją świat - mówi.

Z Heleną poznały się na wyjeździe misyjnym na Węgrzech. I od razu polubiły. Obydwie z szalonymi pomysłami, kochające Boga i ludzi. I choć Helena mieszkała na co dzień w Libiążu, a Magdalena w Warszawie ich przyjaźń przetrwała.

- Urzekała jakimś ciepłem, dobrem. Ona była przede wszystkim człowiekiem oddanym Panu Bogu, a potem ludziom. U niej modlitwa była czymś naturalnym, często sama ją inicjowała. Brała gitarę i śpiewała - to był jej sposób na bycie z Bogiem - wspomina przyjaciółka. I zciszając głos, jakby mówiąc o wielkiej  tajemnicy dodaje: Już za jej życia widziałam w niej coś nieziemskiego.

Magdalena udzieliła dziesiątki wywiadów, dzieląc się wspomnieniami. - Z dnia na dzień zaczynaliśmy rozumieć, że życie Heleny było wyjątkowe. A naszą misją - na ten czas - jest o nim świadczyć. Dlatego wśród wolontariuszy WMS chcemy pomóc zebrać świadectwa, które w formie książki opublikuje wydawnictwo Salwator. Będą mogły się w niej wypowiedzieć także osoby, które do tej pory pogrążone były w głębokiej żałobie - mówi.

Wolontariusze z warszawskiego oddziału Wolontariatu Misyjnego Salvator - tego samego, do którego w Trzebini także należała Helenka - długo nie mogli otrząsnąć się po tym co się stało. Wiele osób znało Helenę, było z nią na placówkach misyjnych lub poznało na ogólnopolskich zjazdach WMSu.

Marta Różycka, podobnie jak Helenka jest liderką swojego regionu. Kalendarz Marty, podobnie jak terminarz Helenki, także jest napięty. Wolontariusze z Warszawskiego regionu raz w miesiącu spotykają się na dniu skupienia przygotowującym do wyjazdu na misje - na Białoruś, Filipiny, do Rumunii, Zambii, Albanii, Indii, Boliwii Kenii czy Tanzanii. Na co dzień pomagają dzieciom w świetlicach, ubogim i niepełnosprawnym. Organizują mikołajki dla dzieci, kolędowanie, niedziele misyjne w parafiach czy pomagają w prowadzeniu rekolekcji w szkołach.

- Misję Heleny chcę realizować w praktyce - być bardziej oddana ludziom i zaangażowana w pracę na rzecz misji - mówi. I dodaje: - Wcześniej nie znałam osoby, którą mogę naśladować.

Elżbieta Beszłej, filmowiec i wolontariuszka misyjna poznała bliżej Helenkę podczas wakacyjnego pobytu w Hiszpanii. Jak dziś pamięta jedną scenę. - Wchodziłyśmy pod górę. Rozmawiałyśmy o swoich planach życiowych, marzeniach. Każda z nas miała swoje rozterki, ale Helena potrafiła przez to wszystko przejść z jakąś taką dobrocią, zaufaniem. We każdej sytuacji i w każdym człowieku widziała dobro. Tego się od niej nauczyłam - wspomina.

Na górę koniec końców nie weszła. Do tej pory wyrzuca sobie, że zdezerterowała przed szczytem. - Wtedy zabrakło mi siły, motywacji, tego hartu ducha, jaki miała Helena - mówi.

Wiadomość o śmierci Helenki przyszła nagle. A z nią cisza i dziwna pustka. I jednocześnie przekonanie, że ona jest już w Niebie. Umarła tak jak chciała - w służbie Bogu. – Płakałam trochę z egoizmu - wspomina Elżbieta. - Odeszła osoba, która bardzo dobrze o mnie mówiła. W świecie pełnym zła to rzadkość - dodaje.

Wiele osób pyta ją dziś, czy osobiście znała zamordowaną wolontariuszkę. - Opowiadam proste historie, a ludzie zaczynają się uśmiechać. Na nowo wierzyć, że na świecie istnieje dobro. Myślę, że o to właśnie Helenie chodziło - puentuje.

W warszawskim mieszkaniu ks. Kamila Leszczyńskiego, salwatorianina, który w Trzebini przygotowywał Helenę do wyjazdu do Boliwii stoi wizerunek bł. Pier Giorgio Frassatiego. - Ten młody człowiek uprawiał coś w rodzaju "duchowego alpinizmu” - ciągnął za sobą ludzi na szczyt wiary - tłumaczy. I dodaje: Czegoś podobnego doświadczaliśmy my wszyscy w kontakcie z Heleną.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy