Niezłe towarzystwo

Tomasz Gołąb

|

Gość Warszawski 37/2012

publikacja 13.09.2012 10:20

Dwa stulitrowe kotły buzują w kapucyńskiej kuchni. Gotowanie zaczyna się wcześnie, o godz. 7 rano. Sześć wiader ziemniaków, dwa wiadra ogórków kiszonych, po dwa, trzy kilogramy warzyw i trochę wywaru na kościach wystarczy, żeby nakarmić 250 osób. I tak od 20 lat.

 Działające od dwóch dekad warszawskie koło Towarzystwa Charytatywnego im. Ojca Pio ma 30 stałych członków i ok. 70 wolontariuszy Działające od dwóch dekad warszawskie koło Towarzystwa Charytatywnego im. Ojca Pio ma 30 stałych członków i ok. 70 wolontariuszy
Tomasz Gołąb

Lucjan Szydłowski wielką chochlą napełnia kolejne talerze gorącą strawą. W ciągu ośmiu lat zdążył poznać wiele życiorysów i dramatów, które zepchnęły ludzi na margines społecznego życia. Potracili domy, czasem dobrą pracę, prawie zawsze opuściła ich rodzina. Co tydzień stary ogrodnik, czciciel Matki Bożej, przyjeżdża więc ze Szmulek, zakłada fartuch i pcha wózek z wielkim garnkiem między stolikami potrzebujących. W drzwiach stoi o. Adam. W ręku alkomat, bo pijani zbyt często wszczynali awantury albo brudzili posadzkę kapucyńskich podziemi.

Chleba i serca

20 lat historii warszawskiego koła Towarzystwa Charytatywnego im. Ojca Pio to niemal całe dzieje polskiego kapitalizmu. Były chwile, że ci, którzy z poświęceniem prowadzą jadłodajnię, nie mieli co do garnka włożyć. Składali się więc i za swoje pieniądze kupowali coś, żeby zapełnić wielkie kapucyńskie kotły i żołądki bezdomnych i ubogich, którzy stawali w rosnących codziennie kolejkach przed kościołem na Miodowej. Ojciec Pio kiedyś powiedział, że tym, którzy stoczyli się w swoim życiu, nie zabrakło chleba, lecz serca. Dlatego członkowie towarzystwa starają się kochać i uczyć się miłości wobec najbardziej odrzuconych. Modlą się za nich i z nimi, bo są ich braćmi i siostrami.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.