Byłam na Manifie

Agata Puścikowska

publikacja 10.03.2013 18:33

Pierwszy raz w życiu poszłam na Manifę. Doświadczenie ciekawe, miejscami zabawne. Ale nie polecam.

Byłam na Manifie   AGATA PUŚCIKOWSKA/GN Niedziela, dwa dni po Święcie Kobiet. Samo południe. Pod Pałacem Kultury, przy pl. Defilad, dwie platformy na kółkach. Na platformach: działaczki. Siostry inaczej. Wojujące feministki z mikrofonami, jak najlepszym orężem, w dłoniach. Na dłoniach – rękawiczki, bo zimno.

– Dzięki,  że jesteście. Mimo zimna, walczycie – krzyczą działaczki do mikrofonów. Faktycznie, zimno przebierające. – Trzeba walczyć! W tym roku pod hasłem "Polka niepodległa". Walczymy, bo Polki nie są wolne. Są zależne od pracodawców, od bijących mężów, od księży, którzy każą im rodzić wbrew ich zdaniu. Czas na prawdziwą niepodległość! Walczmy do końca!

Niewielki tłumek pań i panienek piszczy z zachwytu. Ale tylko na komendę, bo – prawdę powiedziawszy – mimo krzykliwych transparentów i haseł, miny na początku Manify jakieś takie mało waleczne. A mocno statyczne. Jakby mróz wymroził wszelką chęć rewolucyjnej walki z patriarchalnym systemem oraz klerem (który winien jest wszelkiego zła). Ale do czasu. Bo działaczki na platformie zachęcają do wspólnego tańca. Tańca przeciwko przemocy. Idea słuszna: kto by opowiadał się za przemocą? Za gwałtami? Dowiadujemy się bardzo szybko: – Dziękujemy wam, posłowie, którzy opowiadacie się za przemocą – każecie rodzić dzieci z gwałtu. Dziękujemy, ministrze Gowin, że jako minister sprawiedliwości nie popierasz konwencji, która z przemocą walczy! Dziękujemy biskupi, bo zabraniacie antykoncepcji i in-vitro. A nakazujecie rodzić niechciane dzieci!

O! Przynajmniej wróg Manify 2013 został dogłębnie zdiagnozowany i odkryty. Więc wspólny taniec. Skaczą panie na platformie, podskakuje grupka pań pod platformą. Sympatycznie przy gorących rytmach się robi. Podskakują panie, podskakują transparenty w dłoniach: o Polsce niepodległej (wykorzystano symbol Polski Walczącej!), o tym, że faceci powinni do garów, o prawie do własnego ciała (jako ciało własne uważa się również tzw. zarodek, ukryty w macicy). I o tym, że któraś tam lubi swoje... miejsce intymne. Nazwa miejsca używa w sposób mocno kolokwialny. Na tyle kolokwialny, że w lot zrozumiał pijaczek, stojący nieco z boku: – Ja tam też to lubię. Feminista jestem.

Byłam na Manifie   AGATA PUŚCIKOWSKA/GN Nieopodal platformy antyprzemocowy dialog:

– Dziewczyny, a po co tu właściwie jesteście?

Dwie sympatycznie wyglądające dwudziestolatki dzierżą zdjęcie z maltretowaną kobietą.

– My chcemy walczyć z przemocą wobec kobiet.

– To tak, jak ja. A jak widzicie walkę?

– Konwencja przeciw przemocy powinna być ratyfikowana jak najszybciej. Inaczej sytuacja kobiet się nie poprawi.

– Ale w w polskim prawie wszystkie zapisy antyprzemocowe już są!

– Ale w konwencji jest też zapis... nakazujący chłopcom branie udziału w warsztatach antyprzemocowych. I dlatego trzeba konwencję ratyfikować.

Bardzo odkrywcze...

Byłam na Manifie   AGATA PUŚCIKOWSKA/GN Gdzieś między manifestantkami – duży, czerwony napis na czarnym tle: "Stop przemocy wobec kobiet". Transparent trzymają kolorowo ubrane, młode dziewczyny. Pomaga kilku równie młodych chłopaków. Jeden wygląda na jakieś szesnaście lat. Dziecko jeszcze, a jakie idee wyznaje! Nagle, manifestantki od plakatu coś przy nim majstrują. Wspólnie z chłopakami wydobywają ze środka "drugą stronę medalu". Przyczepiają od drugiej strony plakatu zdjęcie kobiety, która zmarła w wyniku legalnej aborcji. Obok zdjęcie pani marszałkini Wandy z podpisem, że pani Wanda chce takiej legalnej aborcji również w Polsce.

Młodzież z podwójnym plakatem, w którym każda strona jest... prawdziwa, stoi spokojnie nadal. Panie działaczki na platformie dalej krzyczą swoje hasła. I plakatu nie widzą. Zauważają natomiast dziennikarze. Podbiegają (dziesiątki i dziesiątki aparatów, kilka stacji telewizyjnych). Pytają, podstawiają mikrofony, robią zdjęcia, filmują. Panie na platformie najwyraźniej poczuły się opuszczone i już nie w centrum uwagi. Odkrywają "sabotaż", czytają plakat. I...

– Policja, policja! Prosimy o interwencję policję! To jest przemoc w najczystszej postaci! Ten plakat to jest przemoc. Nie wolno bezcześcić zwłok! – krzyczą panie przez mikrofon. A policja nadbiega ze wszystkich stron. Zaroiło się od mundurowych. Cofnęli grupę dziewcząt i kilku chłopaków na bok. Dziennikarze za nimi. Dziewczyny (jak się okazuje z organizacji Kobiety dla Narodu – kobiecej odsłony Młodzieży Wszechpolskiej) rozwijają jeszcze jeden plakat. Na nim namalowana żołnierka wyklęta, Inka. I hasło: "Stop dyskryminacji patriotek".

- Wynoście się stąd! Wynoście - subtelnie (i wcale nie przemocowo) wykrzykują "siostry" z mikrofonem. Do młodych ludzi z transparentam antyaborcyjnym podbiegają jacyś, mocno agresywni, działacze: kilka "sióstr" ale głównie "bracia". Szarpią transparent, szarpią dziewczyny które plakat trzymają. 

– Przemoc! Przemoc! To jest właśnie zachowanie przemocowe – dalej krzyczą panie z mikrofonem wskazując nie na szarpaninę lecz na transparent. – Apeluję do przedstawicieli mediów, by nie nagłaśniali tych ludzi, ich działań. Tu jest Manifa, a nie tam! – krzyczały na dobre rozzłoszczone panie działaczki. A "siostry" pod platformą wyraźnie ożywiają się. Brawo biją! Odwracają ze wstrętem oczy od "faszystowskich" plakatów.

A tymczasem policja... zaczęła legitymować młodzież. Chodzi o zakłócanie legalnej demonstracji, czy coś podobnego. Wpada jedna z organizatorek Manify. W imię walki z przemocą wskazuje winnych "zamieszek" i wymusza na policji "reakcję".

Osiemnastolatek Konrad (ten, który wyglądał na szesnaście lat) przez całą Manifę bardzo spokojnie trzymał transparent antyprzemocowy. Teraz opowiada lekko drżącym głosem: – Ale ja nic złego nie zrobiłem. Po prostu przyszliśmy z własnymi plakatami. A na plakatach jest prawda. Prawdy mówić nie wolno? A w ogóle to ktoś mnie popchnął. I to mocno.

Policja kończy swoją pracę. Spisuje chłopaka. Prawdopodobnie będzie miał sprawę o zakłócenie porządku publicznego... Konrad wraca do mamy (dzwoniła, bardzo się o niego martwi...).

Byłam na Manifie   AGATA PUŚCIKOWSKA/GN Manifa rusza pod Sejm. Po drodze słychać hasła i postulaty, by odczepić się od macic. By księża na księżyc. Na kościele św. Aleksandra przy pl. Trzech Krzyży ktoś (chyba nakleił?) karykaturę Benedykta XVI. Z podpisem, że opowiada się za godziwą emeryturą dla kobiet. – O, coś pożytecznego w końcu Benek zrobił – piszczą do mikrofonu i coraz bardziej histerycznie panie na platformie.

– Bierzcie naszą gazetkę, taką "gościę niedzielną"! – zachęcają działaczki. "Gościa niedzielna", czyli konkretnie "Gazeta manifowa", z której jeszcze raz dobitnie można się dowiedzieć, że ciało kobiety to "pole walki". Bo "macica jest polityczna, a żołądek prywatny, 'życie poczęte' jest polityczne, ale narodzone jest tylko twoim problemem".

W końcu pod Sejmem RP. Jeszcze raz megafonowa (i dość piskliwa) nauka o tym, że Polka powinna być niepodległa. Powiewają plakaty do prawdziwej "niepodległości" Polki zachęcające. Te o strefach intymnych, te o aborcji ("chciane dzieci powinny się tylko rodzić"), o związkach partnerskich. Nad wszystkim unosi się pieśń w wykonaniu Marii Peszek o tym, że ona rodzić nie chce. I Matką Polką też nie zamierza być. Powiewają flagi. Jedna biało-czerwona. Kilkadziesiąt w kolorach tęczy.

Mocno starsza pani stoi na przeciw Sejmu. Obserwuje kolorowe dziewczyny, słucha pseudointelektualnego szczebiotu z mikrofonów oraz niezbyt sprawnego łączenia mądrych postulatów o nierówności płac z (antynaukowymi) hasłami, np. o zarodkach. Pani chyba z jakiegoś powodu przykro. Patrzy na pomnik AK.

– Polka musi być niepodległa! – któraś z dziewczyn podstawia jej pod nos transparent, w którym powstańcze "W" przypomina... biust.

Starsza pani odchodzi.

Zobacz też film Razem.tv