publikacja 31.10.2013 15:15
Jeziorna znajdowała się tuż za granicą władzy marszałka wielkiego koronnego, który zakazywał surowo pojedynkowania się, dlatego tam legalnie skakano sobie do oczu.
Piotr Otrębski /GN
Dzisiejszy Konstancin, a właściwie Konstancin-Jeziorna ma wiele oblicz. Przedwojenne wille – przykładnie odrestaurowane i ruiny, nowobogackie domy – szpetne i bardziej gustowne, bloki osiedla Grapa i na poły wiejskie zabudowania obrzeży. Wreszcie zrewitalizowany Park Zdrojowy ze słynnymi tężniami, okoliczne stawy i rozlewiska, rzeka Jeziorka. Świeże powietrze i sanatoria. Cukiernia Buchmana.
W dawnych czasach nazwę tutejszej miejscowości wypowiadano często w afekcie: „Czy wiesz, gdzie Jeziorna?” albo „Apelacja pod Jeziornę!”. Ten, komu w twarz wykrzyknięto powyższe, stawiał się w umówionym czasie na rozstrzygnięcie sporu. Jak wyjaśnia Kwiryna Handke, zawołania te były wyzwaniami na pojedynek. Obowiązywały niemal przez cały wiek XVIII. W tym czasie Jeziorna znajdowała się tuż za granicą władzy marszałka wielkiego koronnego, który zakazywał surowo pojedynkowania się, dlatego tam legalnie skakano sobie do oczu.
Jednak historia tej podwarszawskiej miejscowości to nie tylko honorne bitki. Dziś na granicy dawnej Jeziorny i Konstancina (nazwa z końca XIX w.) nad samą rzeką wdzięczy się industrialna przestrzeń handlowa – dawna Stara Papiernia w nowym retro-kostiumie. Tradycja produkcji papieru w tym miejscu sięga czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wtedy powstał pierwszy budynek produkcyjny, z maszynerią napędzaną kołem wodnym. Zakład przyjął nazwę Królewska Fabryka Papieru. Na papierze z tej wytwórni spisano m.in. Konstytucję 3 Maja!
W późniejszych latach papiernię modernizowano, przebudowywano. W latach 30. XIX wieku zrealizowano projekt architektoniczny sławnego Jana Jakuba Gaya (autora wielu warszawskich budynków). Papier z Jeziorny wykorzystywany był m.in. przy produkcji prasy – wydawano na nim „Kuriera Warszawskiego”. W późniejszych latach produkcję papieru przeniesiono do okolicznego Mirkowa, a w starych zabudowaniach umieszczono tzw. szmaciarnię. Budynek spłonął w 1984 r. Na nowo został zaadaptowany dopiero na początku XXI wieku.
Historia Konstancina (po drugiej stronie rzeki), który dziś administracyjnie funkcjonuje w symbiozie z Jeziorną, jest późniejsza. Kiedy pod koniec XIX stulecia wielkomiejski zgiełk dla możnych miasta Warszawy stawał się coraz bardziej nieznośny, częściej spoglądano na zielone tereny podmiejskie. W Europie Zachodniej wyprowadzki za granice metropolii były w wyższych sferach już powszechną modą. Ten trend postanowił wykorzystać hrabia Witold Skórzewski, który w 1897 r. stał się egzekutorem testamentu Marii Grzymały-Potulickiej. Na terenach obecnego Konstancina zdecydował się urządzić letnisko wzorowane na zagranicznych kurortach. W tym celu rozparcelował 225 mórg dóbr ziemskich Obory (w pobliskich Oborach znajduje się wspaniały barokowy dwór, obecnie Dom Pracy Twórczej).
Na cześć swojej matki Konstancji z Potulickich Skórzewskiej hrabia Witold nową miejscowość nazwał właśnie Konstancinem. Wkrótce na tych piaszczystych i sosnami zalesionych terenach zaczęły wyrastać bogate wille, niejednokrotnie przypominające pałace, a nawet zamki. Oto do Konstancina przeprowadzały się wielkie rody arystokratyczne, zamożne rodziny mieszczańskie (w dużej mierze ewangelickie). Swoje rezydencje pobudowali browarnicy Machlejdowie, właściciele domu mody przy Marszałkowskiej Hersowie czy Dąmbscy z Józefą z Iwaszkiewiczów Dąmbską na czele. Ta ufundowała m.in. kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Zatrudniała przy tym modnego i wziętego architekta epoki Józefa Piusa Dziekońskiego. Zresztą w Konstancinie swoje projekty realizowało wielu wybitnych przedstawicieli fachu. Co charakterystyczne, każda willa miała swoją nazwę lub raczej imię. I tak w Konstancinie są Julia, Anna, Irena, Jagiellonka, Ukrainka, Słoneczna, Kaprys, Gryf, Quo Vadis, Zameczek i inne.W latach 1936–1939 sołtysem był znany pisarz i działacz niepodległościowy Wacław Gąsiorowski, który zamieszkiwał willę Ukrainka przy ul. Batorego. Swoją funkcję traktował prestiżowo i nie pobierał z tego tytułu wynagrodzenia.
Dziś, patrząc na odpryski dawnej świetności Konstancina, trudno nie odnieść wrażenia, że nawet najlepszy remont nie wskrzesi tamtej atmosfery i tamtej klasy. Dziś nowobogaccy mieszkańcy miasta barykadują się za murami ogrodzeń i tylko samochody świadczą o ich obecności. Całe ulice, zabudowane przebogatymi, często manierycznymi współczesnymi willami, tchną przykrą martwotą.
Paradoksalnie nieco lepiej jest w centrum, gdzie przedwojenne perły architektury (choć także pretensjonalne) nie są tak odseparowane od otoczenia. To, stety-niestety, efekt komunalizacji. W wielu przedwojennych willach stworzono mieszkania socjalne. Te nie są jednak należycie konserwowane i niszczeją. Wiele obiektów w ogóle stoi pustych, opuszczonych.
Kolejne zabytki Konstancina każdego roku po prostu znikają, często wskutek tajemniczych pożarów. Kupić teren z ruiną to wydatek nie lada, przywrócić ruinę do stanu używalności to już ekstrawagancja dla najbogatszych. Taniej jest zatem ruinę rozebrać i postawić „hollywoodzką” rezydencję. Niestety, w ten sposób tracimy bezpowrotnie cenny zapis historii.