„Mikołaj Warszawski” odfrunął – mówią o śmierci Romualda Mądrakiewicza jego bliscy. Bo jeśli człowiek jest aniołem, to właśnie w ten sposób odchodzi.
– On nie był zwykłym bezdomnym, on był kimś. Choć sam nie miał niczego, pomagał innym. Taki człowiek rodzi się raz na sto lat – wspomina przez łzy Eugeniusz, kolega Mikołaja
Agata Ślusarczyk /Foto Gość
Prosto z kościoła św. Jakuba urna z prochami Romualda Mądrakiewicza odjechała do Lublina, do rodzinnego grobowca. Kazimierz Zieliński, wieloletni przyjaciel bezdomnego społecznika, siada na krześle. Pomału schodzą emocje. Znali się 50 lat.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.