Mosty łatwopalne

Piotr Otrębski

publikacja 16.02.2015 18:12

Most Łazienkowski vel Berlinga jest jednym z najbardziej łatwopalnych mostów Warszawy. Choć ledwo przekroczył czterdziestkę, już dwukrotnie stawał w płomieniach. Sprawę z pewnością wyjaśni prokuratura. Tym razem może się uda, bo po pożarze sprzed czterdziestu lat pozostało więcej pytań niż odpowiedzi.

Mosty łatwopalne Most Kierbedzia z tablicą "Palenie na moście surowo wzbronione" reprodukcja: Piotr Otrębski

Był 23 września 1975 r. I tak jak w sobotę, jadący mostem dziwili się, że nad drogą unoszą się dymne obłoki. Ogień szybko się rozprzestrzeniał. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Strażacy przed północą ogień ugasili. Szybko znaleźli się także winni – dzieciaki oskarżone o podpalenie drewnianej budki pod mostem. Scenariusz niemal identyczny, bo w piątek źródło ognia najpewniej także było pod mostem, przy tajemniczej budce. Wkrótce śledztwo zostało umorzone. Warszawa jednak nie milkła. Tym bardziej, że kilka dni wcześniej w równie tajemniczych okolicznościach stanął w płomieniach Centralny Dom Towarowy (późniejszy „Smyk”) przy al. Jerozolimskich. Do dziś wśród ludu stolicy trwa przekonanie, że za dwoma pożarami z 1975 r. stała bezpieka, która prowadziła grę na szczytach władzy.

Mosty od zawsze były konstrukcjami o charakterze strategicznym. Musiały zatem być obiektami specjalnej troski. W 1573 r. oddano do użytku pierwszy stały most Warszawy. Rozpinał się na długości 500 metrów i był najdłuższym mostem Europy! Opiewał go sam Jan Kochanowski w cyklu epigramatów „Na most warszewski”. Przeprawa zbudowana była z drzewa dębowego. Kosztowała krocie toteż musiała być szczególnie chroniona. Anna Jagiellonka, która kończyła inwestycję Zygmunta Augusta usunęła drewnianą zabudowę ówczesnego Powiśla minimalizując ryzyko zaprószenia ognia. Do dziś pozostałością – jedyną – po moście jest ceglana baszta, później przekształcona w prochownię. Na przytwierdzonej do muru płycie widniał napis: Aby mostu stałego, zaczętego wspaniałym nakładem i cudną sztuką przez Zygmunta Augusta Króla Brata, a po Jego śmierci przez Nią podobną robotą dokończonego, nie ogarnął kiedyś nagły pożar od źle strzeżonych w sąsiedztwie domostw przedmieszczańskich i ogarnionego nie obrócił niespodziewanie w perzynę, Anna Jagiellonka, Królowa Polski, Wielkich Królów małżonka, siostra, córa, kazała obwarować to przedmurze najbezpieczniejszym ogrodzeniem ceglanym, wyprowadzonym od fundamentów Roku Chrystusa Boga naszego 1582 r.".

Most znany jako most Zygmunta Augusta zawalił się po trzydziestu latach nie wskutek pożaru, ale naporu kry. Po nim budowano na Wiśle jeszcze wiele mostów drewnianych – wszystkie były mostami łyżwowymi czyli zanurzonymi w wodzie. W 1792 r. podróżnik Fryderyk Schultz tak opisywał taki most: „ułożony z luźno obok siebie ułożonych balów, które gdy się po nich przejeżdża, poruszają się jak pedały organów. Galeria opasująca go nie staranniej wybudowana.”

W końcu w 1864 r. Warszawa po wiekach doczekała się nowego stałego mostu na Wiśle. Tym razem most był już żelazny. Imponował kratownicą, która miała charakter tunelu. Mimo to wprowadzono restrykcyjne przepisy przeciwpożarowe. Na most nie wolno było wchodzić z otwartym ogniem. Porządku na przeprawie pilnowali mundurowi. Skąd tak wielka obawa przed pożarem? Otóż nawierzchnię mostu stanowiły lekkie deski. Drewniane były teżdft pomosty dla pieszych. W jednym z przewodników napisano: „Dwa chodniki drewniane ciągnące się po obu stronach mostu, ułatwiają przechadzkę.” Restrykcyjne przestrzeganie przepisów ogniowych być może ocaliło most przed pożarem. Dwukrotnie był jednak celowo niszczony. Najpierw w 1915 r. przez Rosjan, następnie w 1944 r. przez Niemców.

Najbardziej pechową stołeczną przeprawą jest chyba jednak most Poniatowskiego. Ten, nie dość, że dwukrotnie wysadzany w powietrze, to jeszcze równie łatwopalny jak Łazienkowski. Po prowizorycznej naprawie mostu – i wstawieniu drewnianych przęseł -  ten 14 sierpnia 1917 r. zajął się ogniem. Przypomina o tym przedwojenna tablica przytwierdzona do wiaduktu mostowego. Kurier Warszawski w wiadomościach „z miasta” pisał: „Nad mostem tym niemal od samego początku budowy zawisło jakieś fatum. Po niefortunnych perypetiach w kierownictwie budowy (…) cofający się Rosjanie wysadzili 5 sierpnia 1915 r. dwa kesony w powietrze i zrujnowali cztery przęsła (…) podobno po ukończeniu przez firmę kolońską naprawy mostu zwracano uwagę, że czwarte przęsło, a drugie z naprawionych od lewego brzegu Wisły, w nowej konstrukcji nieco się wygięło, nasuwało to wątpliwości wśród techników. Pod wpływem ognia z płonących stosów drewna, którem obficie i solidnie wyłożono powierzchnię jezdni mostowej – zglijowały się onegdaj jak mówią technicy – niektóre wiązania żelazne i to stało się powodem, że odchylone i osłabione runęło do Wisły”. I dziwili się w tym czasie obserwujący pożar i gaszący go, jak ogień szybko rozprzestrzeniał się po moście.

Niech się zatem nie dziwią włodarze Warszawy, jak w przyszłości podobny pożar ogarnie Most Gdański, na którym drewna na opał też nie brakuje.