Warszawa była wielką kaplicą

Tomasz Gołąb

publikacja 10.04.2015 08:03

Po 10 kwietnia 2010 roku Warszawa była jedną wielką kaplicą. Instynktownie tysiące osób szukało pocieszenia i nadziei.

Warszawa była wielką kaplicą Przylot prezydenckiej trumny na Okęcie Jakub Szymczuk /Foto Gość

Ulice stolicy były pełne, od rana do wieczora, przez wiele dni. Mieszkańcy wychodzili z pracy, by na ulicach pożegnać przyjeżdżające kolejne trumny. Przed samochód z Ciałem Marii Kaczyńskiej rzucali dywany ulubionych przez Panią Prezydentową tulipanów. Zapalaliśmy znicze, pytaliśmy o sens. Obrazy wraku rozbitego samolotu, lista nazwisk ofiar przeplatały się z obrazami ludzi stojących przed Pałacem Prezydenckim, pod papieskim krzyżem na placu Piłsudskiego.

Dopiero gdy kolejne kolumny z karawanami jechały przez Warszawę, do wielu docierał rozmiar tragedii. Ciała ofiar katastrofy pod Smoleńskiem z Okęcia przewieziono na Torwar.

Miejsce otoczone było biało-czerwonymi szarfami, trumny stały w dwóch rzędach, było godło państwowe, krzyż, ustawiono ołtarz, na którym odprawiane były Msze św. Trybuny zostały zakryte.

Były też konfesjonały - księża rozmawiali z rodzinami, wspólnie się modlili. Przy trumnach zaciągnięto warty honorowe.

W sobotę po południu trumny Lecha i Marii Kaczyńskich zostały przewiezione na wojskowych lawetach z Pałacu Prezydenckiego do warszawskiej archikatedry.

Warszawa była wielką kaplicą   Puste klęczniki prezydenckiej pary w archikatedrze warszawskiej Tomasz Gołąb /Foto Gość W kondukcie żałobnym szli biskupi, księża, rodzina zmarłych i współpracownicy. Przy biciu kościelnych dzwonów tłumy warszawiaków żegnały prezydencką parę kwiatami rzucanymi pod koła karawanów, brawami, łzami ocieranymi ukradkiem, okrzykami: „Pamiętamy”.

W warszawskiej Mszy żałobnej w archikatedrze wzięła udział rodzina zmarłych, współpracownicy, przedstawiciele władz państwowych. Tłumy mieszkańców śledziły jej przebieg na telebimie ustawionym na pl. Zamkowym.

„Doświadczenie uczy, że wszystko to, co wielkie i ważne w życiu, buduje się poświęceniem, ofiarą, niekiedy nawet za cenę własnego życia. Tak było w przypadku św. Wojciecha i sług Bożych Jana Pawła II i ks. Jerzego Popiełuszki. Ziarno musi wpaść w ziemię, aby mogło wydać owoc. (…) Trumny ludzi różnych opcji politycznych, które stanęły obok siebie,  przypominają, że wyrażenia: lewica czy prawica, władza i zwyczajni ludzie - w obliczu śmierci relatywizują się, czy wręcz tracą swoje znaczenie. W perspektywie wieczności liczy się jedynie dobro, które owocuje i przetrwa życie i wieczność” - mówił w warszawskiej archikatedrze apb Henryk Muszyński 17 kwietnia.

Warszawa była wielką kaplicą   Cała Warszawa w tych dniach płakała Jakub Szymczuk /Foto Gość Po Mszy św. długo przed trumnami klęczał i modlił się Jarosław Kaczyński. Na modlitewnym czuwaniu trwali też mieszkańcy stolicy.

Tego samego dnia prawie 200 tys. ludzi z całej Polski, politycy, rodzina i współpracownicy zmarłych w tragedii pod Smoleńskiem zebrali się 17 kwietnia na pl. Piłsudskiego, by oddać hołd 96 ofiarom.

Zrezygnowano z planu, by Msza św. odbyła się przy trumnach zmarłych. Do soboty do kraju nie dotarły jeszcze ciała 21 ofiar.

Poza tym niektóre rodziny chciały pożegnać bliskich we własnym gronie. Dlatego w tle ołtarza pokazano jedynie zdjęcia ofiar katastrofy lotniczej, a aktor Artur Żmijewski na początku uroczystości wyczytał listę wszystkich tragicznie zmarłych.