Z majchrem w ręce

Piotr Otrębski

publikacja 28.05.2015 10:27

Kolumna Zygmunta, ustawiona z inicjatywy króla Władysława IV Wazy, była pierwszym w Rzeczypospolitej pomnikiem poświęconym osobie świeckiej. Wywoływało to kontrowersje i sprzeciw części hierarchów kościelnych. Wyposażenie Zygmunta w krzyż miało ich udobruchać.

Z majchrem w ręce Nie sposób zrozumieć tego miasta, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu, ale także Zygmunt ze staromiejskiej kolumny Reprodukcja: Piotr Otrębski

Król, który w jednym ręku trzyma szablę, w drugim krzyż stał się z biegiem lat wręcz zmitologizowanym obrońcą syreniego grodu – traktuje o tym kilka wersji legendy (przesądu). Jedna z nich mówi, że kiedy król szablą dotknie „podłogi”, na której stoi – nastąpi koniec świata. Według innego przekazu w dniach wielkich burz dziejowych i wielkiej niedoli narodowej miecz raz się wnosi, raz opada.

Jan St. Kopczewski przekonuje: "Gdyby Syrena nie wzięła Warszawy we władanie – to w herbie stolicy mogłaby się z powodzeniem znaleźć kolumna Zygmunta, która towarzyszy temu miastu od połowy jego dziejów, a prawie od początku stołecznej kariery".

Dowód odwiecznego przywiązania warszawian do monarszej figury przedstawia Danuta Szmit-Zawierucha: "Tak niewiele brakowało, aby kolumna Zygmunta, zdobiąca Warszawę od roku 1644, znalazła się w Petersburgu i tylko z rzadka jakiś przewodnik oprowadzający turystów po tym zachwycającym mieście, wspomniałby, albo i nie, że statua Zygmunta III Wazy dawno temu wzniesiona została na placu rozciągającym się przed warszawskim Zamkiem. Przecież przed Zamkiem stały kiedyś marmurowe rzeźby zabrane do Petersburga przez Piotra Wielkiego i dziś już nikt o nich nie pamięta, nie wiadomo nawet co, czy też kogo, przedstawiały. Kolumna jednak – pierwszy w Polsce pomnik świecki – mimo że mogła podzielić los rzeźb, szczęśliwym zbiegiem okoliczności pozostała w Warszawie i zawdzięcza to ludziom dziś zupełnie nieznanym". Autorka przypomina wizytę w Warszawie cara Piotra Wielkiego, związanego – jak podkreśla – z Augustem II Sasem licznymi interesami. Ponoć carowi szczególnie do gustu przypadła właśnie figura Zygmunta i zapragnął zabrać ją ze sobą do Rosji. Polski król z germańskiej dynastii Wettynów bez wahania Piotrowi rzeźbę ofiarował.

August II dał zgodę natychmiast, sympatia (…), jaką żywił do rosyjskiego władcy, była chyba większa niż przywiązanie do polskich symboli.

Dlaczego zatem kolumna Zygmunta została w Warszawie? Wyjaśnia dalej Szmit-Zawierucha: "Ludzie z jego (cara – przyp. P.O.) rozproszyli się po mieście, by wynająć robotników, którzy by przygotowali kolumnę do transportu i sami transport przeprowadzili. Piotr bardzo się niecierpliwił, tak było mu pilno do ustawienia statui w mieście budowanym właśnie nad brzegami Newy. Robotników nie udało się jednak znaleźć, wszyscy napotkani wymawiali się nadmiarem pracy albo skrywali przed wysłannikami. Żaden warszawiak nie chciał wziąć udziału w owym przedsięwzięciu!". Ile prawdy jest w tej historii, ciężko stwierdzić. Jest to jednak dobitne podkreślenie przywiązania warszawiaków do swojej kolumny.

Zygmunt III jawi się jako strażnik miasta, wiary, tradycji. Choć z pochodzenia Zygmunt był Szwedem, traktowano go – tak w wieku XIX jak i w czasie II wojny światowej – jak obrońcę polskości. Posąg literacko ożywiano, pokładając w nim nadzieję. Pamiętano, że to przed tym władcą bił pokłony car Wasyl IV Szujski, którego ze zdobytej przez polskie wojska Moskwy do Warszawy na Zamek Królewski przywiózł w 1611r. hetman Stefan Żołkiewski.

Na stałe kolumnę do literatury wprowadził Juliusz Słowacki, który w wierszu „Uspokojenie” pisał:

Co nam zdrady! – jest u nas kolumna w Warszawie,

Na której usiadają podróżne żurawie

Spotkawszy jej liściane czoło śród obłoka,

Taka zapraszająca i taka wysoka

Satyrycznej polemiki z romantykiem dokonał Andrzej Waligórski w „Kompromitacji wieszcza”. W wymyślonym dialogu Redaktor przekonuje Słowackiego, że ten nie zna się na przyrodzie, „sadzając” żurawie na kolumnie.

Redaktor: Choćby chciał usiąść to nijak nie może,

Siada tylko na stepy, względnie na mokradła!

SŁOWACKI: Oszczędź wstydu i sromoty!
REDAKTOR: Napisz pan, że kolumnę obsiadają koty
lub wrony...
SŁOWACKI: Milcz, bo padnę...
REDAKTOR: Może podać wody?
SŁOWACKI: Dzięki... żegnam...
REDAKTOR: Pan dokąd?
SŁOWACKI: Uczyć się przyrody.

Kolumna była przywoływana przez poetów we wrześniu 1939 r., w okresie okupacji i po wojnie. Kazimierz Wierzyński w czasie Powstania Warszawskiego, biorąc za motto fragment „Uspokojenia” napisał wiersz „Na kolumnę Zygmunta”:

Jeśli i ty runiesz, jeśli ciebie zburzą,

Na której sadzał ongi podróżne żurawie

Słowacki niewygasłą potrząsany burzą

(…)

I wolność z czarnej ręki podźwignie się szewca,

I kolumna królewska na placu powstanie.

Aleksander Rymkiewicz po Powstaniu opisywał zwalony na ziemię pomnik:

I leżał sławny pomnik Zygmuntowy,

jak skrzydło – morskiej nie dosięgłe piany,

jak chmura, którą z wierzchów gór zerwano,

jak kłos, co z dala od swej wsi wyrasta,

jak człowiek martwy z spalonego miasta.

Huk walącej się kolumny z figurą króla przywoływał wielokrotnie Broniewski przebywając w różnych stronach świata w dalekim Libanie i w Orenburgu. W jednym z wierszy prowadzi z Zygmuntem rozmowę jak ze znajomym z rodzinnego miasta:

- Królu Zygmuncie, jak się macie,

co widać z waszej kolumny?

- Widzę życie na Mariensztacie

i jestem dumny.

Pomnikowy król jako świadek i autorytet występuje w wielu innych tekstach. W słynnej „Piosence o mojej Warszawie” autor kieruje pytanie:

Królu Zygmuncie, powiedz mi czyś widział Warszawę tak piękną jak dziś?

Wśród legendarnych opisywaczy kolumny był Stefan Wiechecki. Z właściwą sobie swadą prezentował „Wiech” zdarzenie uliczne:

- A co to panie takiego? – zapytał nieznajomy na widok kolumny Zygmunta

- Ten słup i figura z majchrem w ręce na wierzchu, to nieboszczyk król Zegmont. Morowy był chłop, chojrak jakich mało. Jak wojna była, grzał się z kiem popadło i wszystkich na obie łopatki rozkładał.

Pomnik stał się także ważnym symbolem okresu odbudowy. Znana jest historia z 18 stycznia 1945 r. kiedy późniejszy naczelny architekt Warszawy Józef Sigalin, jedna z czołowych figur Biura Odbudowy Stolicy, widząc na placu Zamkowym przed kołami samochodu zasypaną śniegiem sylwetkę człowieka, krzyknął do kierowcy: „Stać! trup na drodze!” po czym zszedł do królewskiej figury i starannie odciągnął ją na bok. 22 lipca 1949 r. król wrócił na swoje miejsce. W książce "Wczoraj-dziś-jutro Warszawy" pod zdjęciem leżącego wśród ruin posągu znalazł się podpis: "W 1945 roku król Zygmunt leżał na ziemi, jak jeden z wielu poległych warszawiaków". Pięć stronic dalej zamieszczono już fotografię odrestaurowanej kolumny z podpisem: "Twardy żywot ma nasz Zygmunt. Warto zauważyć, że w Warszawie były dwie tak wymownie zwalone w czasie powstania warszawskiego figury – drugą był Chrystus sprzed kościoła św. Krzyża. Ten posąg przypomniał w czasie homilii na placu Zwycięstwa w czerwcu 1979 r. papież Jan Paweł II".

Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu.

W świadomości warszawian w tym czasie te dwie figury – Zygmunt i Chrystus – funkcjonowały na tej samej płaszczyźnie, a ich los i upadek na bruk wyrażał ten sam dramat całego miasta, ale zarazem nadzieję.