Ale cyrk!

Tomasz Gołąb

Urzędnicy chcą zabronić pokazywania zwierząt w cyrkach. Jutro zlikwidują zoo, sklepy akwarystyczne i wybiegi dla psów, bo dla nich miasto i ciasne mieszkania też są męczące.

Ale cyrk!

Po Słupsku i paru innych miastach w Polsce, które sprzeciwiły się wjazdowi cyrków, w których występują zwierzęta, do grona obrońców lwów, węży i koników chce dołączyć też Warszawa. Ku powszechnemu oburzeniu dzieci i ich rodziców, ale ku uciesze nielicznych, ale głośnych "zielonych" środowisk, które walczą o "godne warunki życia" dla tych bożych stworzeń.

I słusznie, niech walczą. I niech piętnują każdy udowodniony przypadek znęcania się nad zwierzętami. Ale nie pozwólmy, by jeden z drugim wciskali nam, że to właśnie cyrki są miejscem, gdzie zwierzętom dzieje się krzywda. Na uczuciach łatwo zagrać opisując, jak to pijany treser rozgrzanym żelazem przypala swojego pupila, by zmusić go do samobójczych występów. Przeciwko takim pomówieniom protestują cyrkowcy, argumentując że tylko miłością i cierpliwością można nawiązać więź ze zwierzęciem, a trening cyrkowych zwierząt odbywa się w oparciu o system pozytywnych wzmocnień. To smakołyk po poprawnym wykonaniu ćwiczenia, w połączeniu z ciężką i żmudną pracą treserów sprawia, że pies potrafi wchodzić po drabinie, a foka podbija piłkę. Czy taką samą miłość do zwierząt zobaczyć na fermach drobiu, w ubojniach zwierząt, czy w wiejskich oborach? Mam wrażenie, że czasami bardziej przejmujemy się warunkami życia i pracy zwierząt bardziej, niż ludźmi. Choć podobno i tak zwierzęta w cyrku żyją dłużej i rzadziej zapadają na choroby zawodowe, niż w ogrodach zoologicznych. Zwierzęta cyrkowe w większości nie przebywają w klatkach. Konie, wielbłądy, lamy, kozy, zebry, czy też żyrafy mieszkają w boksach takich samych jak na przykład w stadninach koni. Lwy, tygrysy również nie żyją w klatkach, a w specjalistycznych naczepach z dostępem do wody i pożywienia. Unia Europejska wyznaczyła nie tylko standard powierzchni naczep, ale także zobowiązała właścicieli do instalowania w nich kamer.

Byłem z dziećmi wiele razy w cyrku. Nie widziałem na ciałach zwierząt ran i blizn, o których tak chętnie rozpisują się "obrońcy zwierząt". Nie widziałem "niedźwiedzia, którego nauczono tańczyć, zmuszając go do spacerowania po płycie naładowanej prądem elektrycznym albo na podłożu z rozżarzonego żelaza". Nie wiedziałem, że "tygrysy, lwy, lamparty, które siadają na tylnych łapach, uprzednio skuwano łańcuchami i rozżarzonym szpikulcem dźgano pod gardłem dzień w dzień, całymi miesiącami, aż do chwili, kiedy próbując uniknąć nowego ciosu odchylały się do tył podnosząc przednie łapy". Słyszałem nawet, że ludzie poniżają (tak!) zwierzęta. Bo kto to widział słonia w kapeluszu, albo niedźwiedzia z kokardą?

Jeśli w polskich cyrkach zdarzają się przypadki sadyzmu, to są na to odpowiednie paragrafy. Przepisy prawa polskiego i międzynarodowego są w tym względzie restrykcyjne, a niezapowiedziane wizyty powiatowych lekarzy weterynarii i zatwierdzane przez ich przełożonego harmonogramy gwarancją dla publiczności, że zwierzęta trenują i mieszkają w odpowiednich warunkach. Zresztą Parlament Europejski uchwalił większością głosów rezolucję poparcia dla „klasycznego cyrku wraz z prezentacją zwierząt” jako części składowej kultury europejskiej.

Władze Warszawy szykują rozporządzenie o całkowitym zakazie dzierżawy miejskich gruntów na potrzeby tresury zwierząt. Co będzie następnym celem? Warszawskie zoo czy właściciele psów, którzy zmuszają je do "mieszkania w ciasnych pokojach"?

Każdego roku w Polsce cyrki odwiedza 1,5 mln widzów. Dwa tygodnie temu do cyrku zaprosił bezdomnych Rzymu także papież Franciszek. Biedny, nie wiedział, że zwierzęta tam cierpią...