Pożegnaliśmy dziewczynę od "Parasola"

Tomasz Gołąb

publikacja 15.02.2016 22:26

Swoje 18. urodziny obchodziła w Powstaniu Warszawskim. Zmarła pięć dni po 71. rocznicy wykonania wyroku na znienawidzonym przez mieszkańców Warszawy Franzu Kutscherze, szefie SS i policji na okręg warszawski. Maria Stypułkowska-Chojecka spocznie na Cmentarzu Powązki Wojskowe.

Pożegnaliśmy dziewczynę od "Parasola" "Kama" wśród żołnierzy "Parasola" po wyjściu z kanału na ul. Wareckiej, 1.09.1944 r. Fot. Joachim Joachimczyk. Ze zbiorów Fototeki MPW Fot. Joachim Joachimczyk. Ze zbiorów Fototeki MPW

„Kama” osłabła. Fetor z kanału, którym prowadziła rannych był nie do zniesienia. Miejscami trzeba było iść na kolanach, albo po wąskiej desce, środkiem, uważając na ciała tych, którym nie udało się z kanału wyjść. A trującego powietrza chwilami było tylko na wysokość głowy, która ledwo mieściła się między cuchnącą cieczą i sklepieniem. Półtora kilometra w sześć godzin. No, ale z rannymi, którzy także musieli się czołgać.

- Wyszłam i zobaczyłam drzewa z liśćmi. Po wyjściu z kanału wiodącego ze Starego Miasta na Śródmieście to był moment szoku - wspominała później Maria Stypułkowska-Chojecka. Swoje 18. urodziny obchodziła w Powstaniu Warszawskim.

Zmarła pięć dni po 71. rocznicy wykonania wyroku na znienawidzonym przez mieszkańców Warszawy Franzu Kutscherze, szefie SS i policji na okręg warszawski.

Maria Stypułkowska-Chojecka brała udział w tej i wielu innych akcjach dywersyjnych. Zawsze wspominała, że jej koledzy kochali swoją ojczyznę ponad życie i wielu złożyło je na tym ołtarzu. "Kama" swoim życiem także dowiodła wielkiej miłości do Polski.

- Pierwsze zadanie, jakie otrzymałam: miałam dowiedzieć się, co się stało z dwoma kolegami, którzy szli na strzelnicę przez Młociny do lasu i nie wrócili, nie doszli. Na razie nie było wiadomo, kto ich zatrzymał. Nic mi nie powiedziano, jak mam się zachować, co mam zrobić, tylko, że mam się dowiedzieć - wspominała "Kama" w obszernym wywiadzie pozostawionym dla potomnych w Muzeum Powstania Warszawskiego. Ledwo uszła z życiem, chociaż jej koledzy byli pod wrażeniem jej odwagi pomysłowości.

Od 1937 r. była harcerką 58. Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerzy. We wrześniu 1939 roku ze swoją drużyną pełniła służbę pomocniczą na Dworcu Głównym w Al. Jerozolimskich.

W ramach Harcerskiego Pogotowia Wojennego opiekowała się kobietami z dziećmi i ludźmi starszymi, licznymi uchodźcami, którzy uciekli do Warszawy z terenów zajmowanych przez Niemców. Miała wówczas ledwie 13 lat. Ale z wojną wszyscy dorastali szybciej.

Zanim przyszedł wrzesień 1939 r., mieszkała na Woli przy ulicy Leszno, róg Młynarskiej. - W chwilach, gdy nie było bombardowania i ostrzału artyleryjskiego, wychodziliśmy na podwórze. Oprócz tego stałam w kolejce po wodę, po pieczywo. Widziałam lotników, którzy zniżali lot samolotu i strzelali z broni pokładowej do ludzi stojących po wodę lub wtedy, gdy staliśmy po pieczywo. Takie były początki wojny - relacjonowała dla Archiwum Historii Mówionej MPW.

Na nienawiść młodej dziewczyny wobec okupanta miał wpływ artyleryjski ostrzał, który ciężko ranił jej dwie koleżanki. Jednej trzeba było amputować nogę. A to przecież był dopiero początek okropieństw, których miała doświadczyć młoda Marysia Stypułkowska.

czytaj więcej:

Z harcerstwa trafiła do "Parasola", batalionu Armii Krajowej, którego najsłynniejszą akcją było wykonanie wyroku na Franzu Kutscherze, zbrodniarzu niemieckim odpowiedzialnym za terror i egzekucje uliczne w Warszawie.

W akcji 1 lutego 1944 r. wzięło udział 12 osób, w tym "Kama". Rozkaz zgładzenia Kutschery wydał dowódca Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK pułkownik August Emil Fieldorf „Nil”.

Zamach był przeprowadzony w rejonie skrzyżowania ul. Piusa XI i Alei Ujazdowskich oraz ul. Szopena. Cała akcja trwała 1 minutę i 40 sekund, choć przygotowanie, w tym obserwacja "kata Warszawy", co przypadło "Kamie" - wiele dni.

- Strzałów padło mnóstwo. Słyszałam detonacje, wybuchy granatów. Wiedziałam, że nasze „filipinki” - granaty - działają przede wszystkim siłą rozprysku, czyli odłamkami, a nie siłą wybuchu. Rozróżniałam, że są to granaty nasze - wracała pamięcią po 60 latach.

Do Grup Szturmowych Szarych Szeregów skierowana została rok przed wybuchem Powstania, w sierpniu 1943 r. Ukończyła kurs wojskowy, sanitarny, łączności konspiracyjnej oraz Zastępczy Kurs Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty "Agricola". W oddziale "Agat"-"Pegaz"-"Parasol" była łączniczką oraz prowadziła rozpoznanie i brała udział w wielu akcjach dywersyjnych, sabotażowych i likwidacyjnych na wysokich funkcjonariuszy gestapo i administracji niemieckiej oraz w akcjach bojowych.

Pierwszą jej akcją było rozpoznanie Ernsta Weffelsa, kierownika zmiany oddziału kobiecego na Pawiaku, znanego z sadyzmu i okrutnego traktowania więźniów.

- Przed akcją pobiegłam do kościoła na placu Zbawiciela. Przed obrazem Świętej Teresy, który wisi do dnia dzisiejszego, modliłam się, żebym się nie pomyliła, bo przecież koledzy będą narażali swoje życie, i żeby nie „spalić” tej akcji - wspominała udaną akcję "Kama".

W czasie Powstania Warszawskiego przeszła szlak bojowy oddziału "Parasol": Wola, Stare Miasto, Śródmieście, Czerniaków, Mokotów, Śródmieście. Trzy razy szła kanałami, przeprowadzając rannych towarzyszy broni.

- Szliśmy po tej desce. Czasem na desce leżał człowiek, czego nie widziałam. W ogóle nic nie widziałam. To jest straszne… Ileś godzin i nic nie widać… Nad lustrem mazi miejscami była tylko taka przestrzeń, że głowa wystawała. I w tej przestrzeni był gaz błotny i to, czym myśmy oddychali - wspominała. - W „Parasolu” podobno było 700 osób. Jeżeli powiem, że nie pamiętam, czy nas 100 osób szło, to nie będę daleka od prawdy. Ale była to spora grupa, jednakże nawet nie było połowy, dlatego że duża część to byli zabici, zarówno dziewczęta jak i chłopcy, to byli ranni, których zostawiono na Starym Mieście i których Niemcy zabili lub ranni, którzy przeszli ze Starego Miasta do Śródmieścia i zostawieni byli w szpitalach.

czytaj więcej:

Wiadomość o kapitulacji Warszawy była dla niej straszna.

- Ile osób zginęło, ile osób zostało okaleczonych, już nie mówiąc o ludziach, o sprzętach i o tym, co stanowiło wartość narodu, o kulturze i świadectwach naszej kultury… Wtedy ktoś przyniósł płytę. W tym pomieszczeniu był patefon. Nastawiliśmy patefon i wszyscy, płacząc, zaczęli tańczyć tango. Nie skończyliśmy… Usiedliśmy na krzesełkach i nikt się już nie wstydził… rzewnymi łzami płakaliśmy… - wspominała.

Wyszła z Warszawy 5 lub 6 października 1944 r. w kolumnie ludności cywilnej. Razem z rodzicami powróciła do Warszawy w lutym 1945 r. Związała się z Jerzym Chojeckim, kolegą z "Parasola", ps. "Spokojny". W 1949 r. urodziła syna Mirosława, a w 1954 r. Sławomira.

Ukończyła studia na Wydziale Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego, aktywnie uczestnicząc w życiu Środowiska Żołnierzy Batalionu "Parasol", i innych organizacji powstańców. Była założycielką Specjalistycznej Przychodni Lekarskiej dla weteranów wojennych, w której pracowała społecznie do 1999 r., a także członkiem Komitetu Budowy Muzeum Powstania Warszawskiego.

Awansowana do stopnia majora w stanie spoczynku, za odwagę i wierną żołnierską służbę, Maria Stypułkowska-Chojecka otrzymała dwukrotnie Krzyż Walecznych, Krzyż Partyzancki, Warszawski Krzyż Powstańczy i Krzyż Armii Krajowej.

Maria Stypułkowska-Chojecka "Kama" była honorową obywatelką Warszawy. Z jej wywiadem udzielonym Archiwum Historii Mówionej 1 marca 2005 r. można zapoznać się tutaj.

Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się we wtorek 16 lutego Mszą św. w katedrze polowej Wojska Polskiego przy ul. Długiej. Złożenie trumny do grobu na nastąpić o godz. 13.

Mjr Maria Stypułkowska-Chojecka "Kama" spocznie na Powązkach Wojskowych.

czytaj więcej: