Leniwe, bigos, nóżki i pierogi smakowały najbardziej. Warszawskie rodziny, które przyjęły pielgrzymów, zyskały przyjaciół na zawsze.
Grzegorz Smogorzewski wierzy, że gość w dom, Bóg w dom. Przyjął więc z żoną i dziećmi pod swój dach Roxanę Toiava i Tahilelei Faupala z jednej z wysepek Polinezji.
Tomasz Gołąb /Foto Gość
Zaproszenia na koniec świata padały niemal w każdym domu. – Kto wie, już kiedyś byłem w Australii, więc może i do Wallis i Futuny zawitamy – śmieje się Grzegorz Smogorzewski, który z żoną Zytą przyjął pod swój dach przy ul. Targowej dwie dziewczyny z wulkanicznej wyspy na Pacyfiku. Sam przygotował golonkę, bigos i nóżki, choć nie był przekonany, czy egzotyczni goście odważą się spróbować polskich specjałów.
Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.