Rewolucja w Nazarecie

Tomasz Gołąb

|

Gość Warszawski 11/2017

publikacja 16.03.2017 00:00

– To nieuczciwe – wymagać od dziecka więcej, niż może osiągnąć – mówi s. Karolina Łuczak.

Na co dzień dziewczyny uczą się w nowoczesnych salach i pracowniach z multimedialnymi tablicami. Ale przyjemnie usiąść w wiekowej ławce z miejscem na kałamarz. Na co dzień dziewczyny uczą się w nowoczesnych salach i pracowniach z multimedialnymi tablicami. Ale przyjemnie usiąść w wiekowej ławce z miejscem na kałamarz.
Tomasz Gołąb /Foto Gość

Zanim zielony bluszcz znowu oplótł szarą twierdzę nazaretanek na Czerniakowie, siostry musiały rozstrzygnąć poważny dylemat. Reforma wymusiła wygaszanie gimnazjum, więc siostry zdecydowały, że utworzą szkołę podstawową z nauczaniem dwujęzycznym. Na początek na dwóch poziomach, choć rodzice chcieliby od razu ze wszystkimi klasami.

Dzieci rozepchną ściany

Ale to nie koniec rewolucji w szczycącej się prawie 100-letnią historią placówce. Po raz pierwszy w budynku dziewcząt we wrześniu pojawią się osobne klasy także dla chłopców. – Rodzice naszych licealistek od lat prosili o utworzenie podstawówki dla młodszego rodzeństwa, ale nie mieliśmy miejsca. Teraz trochę nie mamy wyboru – mówi s. Karolina Łuczak, od pięciu lat dyrektor Nazaretu. – Poradzimy sobie. Jesteśmy mistrzyniami w wykorzystywaniu każdej wolnej przestrzeni. Zostało nam to z PRL, gdy część budynku zajęto na zespół szkół mechanicznych, przychodnię rejonową i poradnię zdrowia psychicznego – zapewnia. Na szkolnym korytarzu dwie roześmiane dziewczyny grają partię szachów. Sekunduje im Marysia Sikorska z klasy z programem międzynarodowej matury IB. Wróciła do Nazaretu po zaledwie kilku tygodniach spędzonych w Liceum im. Hoffmanowej. – Chciałam zobaczyć, jak wygląda inna szkoła. Ale przeżyłam szok. 33 osoby w klasie, około tysiąca na wszystkich poziomach… Nawet po miesiącu wszyscy wciąż wyglądali obco. Do tego angielski na słabym poziomie i kompletny brak indywidualnego podejścia – mówi. Na języku obcym zależało jej szczególnie. Dlatego wróciła na Czerniakowską 137 pod opiekuńcze skrzydła nazaretanek. Tę szkołę kończyła też jej siostra, dziś studiująca w Canterbury literaturę angielską i amerykańską oraz twórcze pisanie. Marysię pociąga medycyna. Kto wie, może zostanie chirurgiem plastycznym?

English? No problem

Żeby dostać się do klas z programem matury międzynarodowej, trzeba znać język przynajmniej na poziomie First Certificate in English. Wszystkie przedmioty nauczane są wtedy po angielsku. Rodziców podczas Dnia Otwartego oczarowuje nienaganny akcent jednej z sióstr. Ale szkoła ma także dwóch native speakerów: ze Szkocji i z Irlandii. – Szukamy placówki z wysokim poziomem nauczania i wychowania. I oczywiście bezpiecznej. Byłam zachwycona, gdy dziewczynki, które zagadnęłam, wstały, żeby mi odpowiedzieć – mówi Agnieszka, mama gimnazjalistki. Ale rodzice i uczniowie szukają nie tylko wysokiego poziomu nauczania, także języków. – Kilka lat temu priorytetem był poziom. Mam wrażenie, że rodzice decydują się dziś na naszą szkołę ze względu na katolicki charakter. Wielu ma za sobą formację w Domowym Kościele lub grupach neokatechumenalnych – podkreśla siostra dyrektor. „Nazaret”, jak mówią o szkole wychowanki, także te, które maturę zdawały 40–50 lat temu, mieści oprócz szkół także dom prowincjalny zgromadzenia oraz kościół parafialny. I internat, z którego korzystają uczennice zarówno z zagranicy, jak i z całej Polski czy spod Warszawy. Natalia z Krymu w domu nie była już trzy lata.

Nie dodajemy tu skrzydeł

Szkoła otwarta jest także na uczennice innych wyznań. Wśród nich jest kilka prawosławnych, a także buddystka i muzułmanka. Były także protestantki. Podłogę w kaplicy przykrywa wykładzina. Chroni plamy krwi powstańców warszawskich, którzy walczyli lub byli leczeni na terenie klasztoru. Bo Nazaret to szkoła z tradycją, jedna z nielicznych, które przetrwały nawet czas wojny i PRL. Dowodzą tego liczne zdjęcia wychowanek z roczników międzywojennych, rzeźba głowy s. Franciszki Siedliskiej i szkolne mundurki sprzed wojny, znajdujące się na pierwszym piętrze. Dzisiaj dziewczyny noszą kraciaste spódnice, ciemne buty i gustowne sweterki do białych bluzek. Śmieją się, że przynajmniej rano nie mają problemu, w co się ubrać. Teraz trzeba będzie zaprojektować także stroje dla chłopaków, którzy mają być przyjęci do klasy I. – Staramy się łączyć naukę z rozwijaniem talentów. Wiele nieśmiałych dziewcząt odkrywa, że ma ich mnóstwo. Nie dodajemy im skrzydeł, bo one je mają. Pomagamy je tylko rozwinąć – przekonuje s. Karolina, anglistka. Wśród pozalekcyjnych zajęć jest w czym wybierać. Schola, gitara, koło plastyczne, klub mediacji, język japoński, kółko kuchni i piosenki francuskiej, szermierka, fitness, koła przedmiotowe: biologiczne, fizyczne, matematyczne, językowe… Do tego wieczorne wyjścia do opery i teatru czy koło turystyczne. Jest też oferta dla rodziców: comiesięczne spotkania formacyjne i… randki małżeńskie, podczas których dzieci zostają pod opieką szkoły.

Prosto, jak w domu Cieśli

Uczniowie mają też do dyspozycji pielęgniarkę, raz na tydzień lekarza, a od czasu do czasu – ortopedę. W sumie szkoła ma dziś pod opieką 280 dziewcząt. Wśród 60 nauczycieli jest 15 sióstr zakonnych. Klasy liczą nie więcej niż 20 osób. – To stwarza możliwość pracy indywidualnej – przyznaje siostra dyrektor. – Przyjmujemy nie tylko tych z czwórkami i piątkami. Nauczyciele nie szczędzą czasu, ale nie każde dziecko jest w stanie uzyskiwać najlepsze oceny. Chcemy pomagać uczniom pracować na miarę ich możliwości, a nie naszych pragnień czy wyników rówieśników. Bo to nieuczciwe – wymagać od dziecka więcej, niż może osiągnąć – wyjaśnia. Jej zdaniem w wychowaniu liczą się zwyczajność i prostota, której wzorem jest Najświętsza Rodzina z Nazaretu. Podczas ślubowania uczennice otrzymują nazaretański krzyżyk. I noszą go z dumą, także po opuszczeniu szkoły.•

Dostępne jest 5% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.