Garderobiany

Hanna Karolak

|

Gość Warszawski 13/2017

publikacja 30.03.2017 00:00

Wśród setek sztuk o teatrze spektakl w reżyserii Adama Sajnuka nie schodzi ze światowych scen od 35 lat.

▼	Kreacja Jana Englerta to wielka zagadka, którą próbują rozszyfrować widzowie. ▼ Kreacja Jana Englerta to wielka zagadka, którą próbują rozszyfrować widzowie.
Andrzej Karolak /Foto Gość

Zgoda. Jest w tym scenariuszu genialny materiał dla dwóch wybitnych aktorów, którzy będą toczyć pełen miłości i nienawiści pojedynek. Ale przecież to niejedyny dramat, w którym ścierają się skazane na siebie wybitne osobowości. Więc? Grana na scenie Teatru Narodowego sztuka z kreacjami Jana Englerta i Janusza Gajosa cieszy się takim powodzeniem, że na kilka miesięcy wprzód nie da się kupić biletów. Mam na ten temat własną teorię. Gdy przejrzałam kolejne inscenizacje i odnotowałam następne role – Zbigniew Zapasiewicz, Wojciech Pszoniak, Igor Przegrodzki, Gustaw Holoubek – zrozumiałam, że autor proponuje zarówno realizatorom, jak i widzom szczególną formułę. Nazwałabym to wolnością twórczą. W warszawskim przedstawieniu oglądamy schorowanego Mistrza, który po raz siedemsetny ma zagrać rolę Leara, pełnego wątpliwości i lęku, czy podoła. Obok niego przyjaciel. Odwiecznie stojący przy nim Garderobiany, czuły opiekun, a gdy trzeba – kat, który nie dopuszcza myśli, by Sir mógł odwołać przedstawienie. Ta opadająca z sił gwiazda chce wiedzieć, czy widownia jest pełna, czy czeka po raz kolejny na jego mistrzowską kreację, czy jeszcze w niego wierzy, choć stary aktor już w siebie zwątpił. Na ile stojący przed nami Mistrz jest charyzmatycznym magiem, a na ile blefuje, by omamić widza? Rok 1986. Prapremiera „Garderobianego” w Teatrze Powszechnym.

Dostępne jest 58% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.