Pękaj i żyj

Agata Ślusarczyk Agata Ślusarczyk

publikacja 03.04.2017 14:01

Nieważne, czy przejdziesz 10, 20 czy 40 kilometrów. Liczy się modlitwa. Ekstremalna.

Pękaj i żyj 44 km - tyle do pokonania mieli ekstremalni pielgrzymi wyruszający w trasę pomarańczową z Ursusa do Niepokalanowa Agata Ślusarczyk /Foto Gość

Ruszamy po Mszy św. z kościoła św. Józefa Oblubieńca NMP z Ursusa. Razem z nami na pomarańczową trasę EDK im. NMP Niepokalanej i św. Maksymiliana Kolbe do Niepokalanowa wyrusza 250 ekstremalnych pielgrzymów. Na wszystkie trasy wyruszające 31 marca z Warszawy i okolic zapisało się ponad 1,2 tys. osób.

Idziemy w milczeniu. Każdy we własnym tempie. W małych grupkach lub zupełnie pojedynczo. Nie jest źle. Wciąż trzymamy się trasy. 44-kilometrową drogę wytycza instrukcja, którą dostaliśmy w ramach "pakietu startowego". Grzesiek - współtowarzysz drogi - dodatkowo ściągnął mapę na komórkę. W orientacji pomagają migocące w oddali lampki-czołówki pielgrzymów, którzy chwilę przed nami "przetarli szlak”.

Trasa początkowo prowadzi przez miasto, potem przez uśpione wioski i szutrowe drogi. Ponad ośmiokilometrowy etap VI ciągnie się niemiłosiernie. To najdłuższy odcinek i najgorsza pora. Między 3, a 4 nad ranem. Nie dajemy już rady - kładziemy się pokotem na asfalcie. Trzeba dać odpocząć nie tylko stopom, ale mięśniom nóg, pleców i karku. Leżymy ok. 15 min. Robi się chłodno.

- Noc i tak jest ciepła, w ubiegłym roku było dużo zimniej - zauważa s. Regina Wiedro, pasjonistka. I celnie dodaje: - Jezus też nie mógł odpocząć, był popychany, mimo zmęczenia szedł dalej.

Klękamy przy przydrożnej kapliczce i wyciągamy rozważania, które dostaliśmy w "startowym pakiecie”. Tegoroczny temat to "Droga przełomu”. Męka Chrystusa opowiedziana jest historiami zwykłych ludzi - informatyków, lekarzy, menadżerów. Jakiś chłopak obok mnie rozważania czyta półszeptem, podświetlając tekst czołówką - jakby chciał zapamiętać każde zapisane tam zdanie. "Panie Jezu spraw, by upadki były dla nas tylko przystankiem na drodze do zbawienia” - modli się w skupieniu.

Przy kolejnych stacjach z kolan coraz trudniej jest wstać. Klękam blisko ogrodzenia, żeby można było na czymś wesprzeć się przy wstawaniu.

Mariuszowi Sadkowskiemu, który na EDK wyruszył po raz pierwszy, ze zmęczenia w rozważaniach zlewają się literki. Odpala na komórce wersję audio. Każdy kolejny kilometr to walka o przetrwanie. Mariusz pęka. Wyciąga różaniec i zaczyna się modlić. O siłę. - Byłem przekonany, że z trasą poradzę sobie doskonale. Szybko dostałem "nauczkę”. Jezus odarł mnie z moich "szat” - mówi.

Od tej pory trzy słowa: "Jezus ufam Tobie” stają się mottem jego drogi.

Paul znalazł przy drodze kij. Z badylem swojego wzrostu wygląda jak Mojżesz. Dawno nie przeszedł pieszo więcej niż 10 km. Nigdy też pieszo nie pielgrzymował - w Indiach, skąd pochodzi, nie ma takiego zwyczaju. Do Niepokalanowa ostatnia prosta. Przy powłóczącym nogami Paul zatrzymuje się auto. Kobieta życzliwym głosem pyta, czy nie potrzebujemy podwózki. Paul kiwa głową.

Mamy wyrzuty sumienia, że zbyt łatwo "oddaliśmy” Paula. W końcu to "droga przełomu”. - Ty masz tu umrzeć! I doświadczyć, że Bóg cię pozbierał. Odebraliśmy mu tę szansę - irytuje się Grzesiek.

W okolicy miejscowości Boża Wola na szlaku robi się tłoczniej - trasa pomarańczowa chwilowo łączy się z błękitną św. Anny z Piaseczna.

Po piątej dnieje. Ptaki szczebioczą na potęgę. Pierwsze promienie słońca oświetlają asfaltową drogę. Poranek jak na pielgrzymce. Chce mi się śpiewać z radości, dziękować Bogu za nowy dzień, za przebytą drogę, za wszystko. Milczenie nadal obowiązuje.

Do Niepokalanowa dochodzimy przed 10. Siadamy na schodach bazyliki. Ktoś na uboczu opatruje siostrze zakonnej zbolałe stopy. Niektórzy ze zmęczenia śpią. Paul trzęsie się jak galareta - mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Dobrze, że wzięłam ze sobą elektrolity.

W końcu mogę przyjrzeć im się z bliska. Pielgrzymie krzyże - niesione całą drogę - przypięte z tyłu do plecaka lub ściskane w ręku - jak ostatnia deska ratunku - teraz oparte są o ścianę bazyliki. Jedne solidne, własnoręcznie zrobione z grubych brzozowych gałęzi, inne zbite z desek okręcone biało-czerwoną tasiemką, są także takie małe zrobione z patyków, a nawet "ścienne”.

Sylwek Banaszek nie zostawił pod ścianą swojego. Wszedł z nim do kościoła, uklęknął i przed Niepokalaną rozpłakał się jak dziecko. - Nawet nie wiem dlaczego. Poczułem ogromne szczęście - mówi. Bo ile drewnianych krzyży, tyle ludzkich historii. Splecionych w jednym - krzyżu Chrystusa.

****
Czekamy na Wasze świadectwa z EDK. Piszcie na warszawa@gosc.pl.

TAGI: