Są tysiące wymówek, by nie wyruszyć. Czasem jednak wystarczy jeden powód, by iść na Jasną Górę i… nie móc przestać. Zapytaliśmy uczestników warszawskich pielgrzymek, czemu – mimo wieku, trudu, chorób i przeszkód – co roku wędrują przed oblicze Czarnej Madonny.
Archiwum redakcji
Tysiące wiernych rozpoczęły właśnie swoje 300-kilometrowe zmagania ze zmęczeniem, upałem i deszczem, „asfaltówką” i odciskami. Wszystko po to, by w jednej z sześciu pieszych, dwóch rowerowych lub jednej rolkowej pielgrzymce dotrzeć przed tron Jasnogórskiej Pani. Dlaczego nie mogli się doczekać?
Artur Kiliszek ▲
– Od 29 lat wyruszam na Pielgrzymkę Osób Niepełnosprawnych rowerem własnej konstrukcji. Cierpię na dziecięce porażenie mózgowe, więc to jedyny sposób, bym mógł dotrzeć przed tron Matki Bożej na Jasną Górę. Tegoroczna pielgrzymka będzie szczególnym wydarzeniem, gdyż razem z żoną Lidią będziemy obchodzić 14 sierpnia 25-lecie naszego małżeństwa. Pobraliśmy się na szlaku, więc każdego roku podczas wędrówki na Jasną Górę przeżywamy kolejne rocznice. Mieszkamy w Żelechowie. W tym roku żona, która cierpi na to samo schorzenie, z powodów zdrowotnych dojedzie jedynie na ostatnie dwa dni. Mój „mercedes” od dawna był gotowy: siedzenie od malucha, nasmarowane przerzutki, spakowany bagaż. Na pielgrzymkę każdy z nas czeka, bo to najpiękniejsze duchowe przeżycie, jakie można sobie wyobrazić. W dodatku w otoczeniu życzliwych ludzi, gotowych pomóc w każdej sytuacji. Nie byłbym w stanie z tego zrezygnować i już nie mogę się doczekać, by spojrzeć Madonnie w oczy, podziękować za życie, zdrowie i poprosić o dalszą opiekę. Bym mógł do Niej pielgrzymować jeszcze w przyszłości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.