Józiu, gdzie jesteś?

Tomasz Gołąb

|

Gość Warszawski 16/2024

publikacja 18.04.2024 00:00

80 lat po wojnie szuka swojego ciotecznego brata. Pani Romualdzie zostało ze wspólnego czasu ledwie kilka zdjęć i tragiczne wspomnienia.

Młodzież, która przeżyła wojnę i wróciła na Marymont, rok 1954. Roma – pierwsza z prawej. Młodzież, która przeżyła wojnę i wróciła na Marymont, rok 1954. Roma – pierwsza z prawej.
Reprodukcja Tomasz Gołąb /Foto Gość

Na niewielkim zdjęciu z parku Żeromskiego widać ośmioro uśmiechniętych młodych ludzi.

– To Natalia, to Zosia, Zdzisio, Marysia, Kazik, Bogusia, Leszek, no i ja – pokazuje Romualda Antoszewska. 11 lipca 1954 roku, gdy fotografowali się przy pl. Wilsona, ona miała 16 lat. – To ci, którzy przeżyli powstanie na Marymoncie. Wrócili po obozie w Pruszkowie. Niestety, dziś zostałam tylko ja – dodaje.

Czerwona sukienka

Gdy wybuchła wojna, miała niecały roczek. Rodzina sprowadziła się w 1939 roku na Marymont, do wynajętego mieszkania na parterze kamienicy przy ul. Barszczewskiej 10. Dziś to ostatnia brukowana ulica w okolicy. Nic dookoła nie przypomina już klimatu dziecięcych lat. W tym domu mieszkały z mamą i wujostwem: Bronisławą i Stanisławem Gacami oraz czwórką ich dzieci: Józiem, Jadwigą, Natalką i Kaziem – rówieśnikiem Romy. W lipcu 1944 roku urodziła się im jeszcze Ania. Ojciec Romualdy, Piotr, już na początku wojny został uznany za zaginionego. Wujek Stanisław pracował w fabryce zajętej przez Niemców przy ul. Kamedułów (dziś ul. Gwiaździsta), tzw. Blaszance. Gdy 2 października 1940 roku Niemcy utworzyli getto o powierzchni ponad 300 ha, otoczone ceglanym murem o długości 18 km, otrzymał przepustkę do pracy także tam.

– Mama, Kazimiera z Bulskich, była dla nas najdzielniejszym „żołnierzem”. Nie tylko pilnowała mnie, ale i pomagała cioci w wychowaniu jej dzieci. Z narażeniem życia zdobywała wodę i żywność dla wszystkich, także podczas najtrudniejszych dni Powstania Warszawskiego – mówi Romualda Antoszewska.

Na zachowanych zdjęciach widać Romę („miałam taką czerwoną sukienkę, uszytą przez ciocię”) i Kazia z rodzeństwem w Lesie Bielańskim, niedaleko kościoła pokamedulskiego, podczas ostatniej majówki 1944 roku. Zimą ze wzniesienia, na którym stoi świątynia, zjeżdżać można było na nartach niemal pod sam dom. Latem przy kamienicy na Barszczewskiej kwitł piękny jaśmin. Widać go zresztą na jednym ze zdjęć wykonanych przez Józka. W 1944 roku miał 16 lat, a Roma zaledwie 6. Na fotografii są mama i cioteczny brat Kazik. Na innym Roma pozuje z kogutem.

– Józek miał mieszkowy aparat Kodaka. Miałam gdzieś jeszcze jego zdjęcie w szkolnej czapce, robione przed fotoplastikonem w Alejach Jerozolimskich. Gdzieś je ostatnio posiałam…

Twierdza ks. Trószyńskiego

W czasie pierwszych lat wojny na Marymoncie było w miarę spokojnie. Choć Romualdzie utkwił w pamięci epizod z sąsiadem, którego rozstrzelali Polacy za zdradę. Dzielnica głównie parterowych domków, łąk i oczek wodnych początkowo niemal nie ucierpiała, choć w domach były woda i piasek do gaszenia pożaru, a okna po zmroku od dawna zasłaniano. Ofiarną pomoc niósł potrzebującym ks. Zygmunt Trószyński, marianin z „kościoła na górce”. Plebania stała się punktem kontaktowym dla żołnierzy i wszystkich, którzy musieli się ukrywać. W świątyni i sprytnie przygotowanych skrytkach proboszcz przechowywał broń, amunicję, granaty, a także opatrunki i prasę podziemną. Ksiądz Zygmunt, który już w 1940 roku wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, przemianowanego dwa lata później na Armię Krajową i przyjął pseudonim Alkazar, w czasie okupacji tacę z każdej pierwszej niedzieli miesiąca, jak również część pieniędzy zebranych w czasie niedzielnych Mszy św. przeznaczał na cele konspiracyjne. Niezapomniany opiekun najbardziej cierpiących i prześladowanych. Przez cały okres okupacji dzielił się dosłownie ostatnią kromką chleba. Pod ostrzałem odprawiał na podwórzach Msze św., podtrzymywał na duchu, odbierał przysięgi konspiracyjne, docierał do najdalej wysuniętych placówek powstańczych, niosąc ostatnią pomoc umierającym.

Wiernych na nabożeństwa majowe i Eucharystie na Marymont przychodziło tak dużo, że wiosną przy ścianie szczytowej ks. Trószyński postawił ołtarz polowy. Tuż obok, za ceglanym murem znajdowała się niemiecka jednostka wojskowa. Mama z Romą najczęściej chodziły do kaplicy przy ul. Tylżyckiej. Romualda pamięta ks. Trószyńskiego z okresu powojennego. Od niego dostała materiał na sukienkę komunijną i brązowe buty.

– Zdobywał dla nas mleko, masło orzechowe, a nawet czekoladę. Dawał leki i oczywiście tran, na zdrowe płuca i kości. Było nam bardzo ciężko. Pamiętam, że rarytasem był chleb polany wodą i posypany cukrem. To był niezwykły kapłan – wspomina.

Gdy przyszła śmierć

Dobrze zapamiętała czas pacyfikacji Marymontu. – W drugiej połowie września 1944 roku rozpoczęły się straszne naloty i bombardowania. Niemcy, krzycząc przez megafony, wypędzali nas z domów. Dano nam krótki czas na ich opuszczenie. Józek, ponieważ był najstarszy, należał już do konspiracji, do obrony cywilnej. To on zdecydował, że idziemy do powstańców na pl. Wilsona. Ukryliśmy się w piwnicy przy Mickiewicza 30.

W podziemiach kamienicy znajdowały się punkt opatrunkowy i kuchnia żołnierska. Spędzili tam co najmniej kilkanaście dni, skończyło się jedzenie. Mimo trwającego bombardowania Żoliborza wujek Stanisław z Józkiem i jeszcze jednym z sąsiadów postanowili, że przedrą się kilkaset metrów do domu na ul. Barszczewską i przyniosą coś z zapasów. Gdy wracali z żywnością, zostały im jedna czy dwie przecznice, ponownie nadleciały samoloty. Józek miał nalegać, by przeczekać nalot, ale wuj uparł się, że nie zostawi samych kobiet z dziećmi.

– Takiego huku, a potem takiej martwej ciszy więcej nie przeżyłam. Jedna z bomb rozerwała się na piętrze nad nami, wstrząsając posadami. Część piwnicy się zawaliła, ale nasze matki ochroniły nas własnymi ciałami. Bomby padały dookoła, a gdy wszystko ucichło, dotarł do nas straszny krzyk. Józek przybiegł, wołając, że wujek zginął trafiony odłamkiem. Jakiś ksiądz zdołał wyrwać piwniczne kraty, ktoś zaczął nam pomagać w wydostaniu się z zawaliska. W tym czasie Niemcy wyławiali powstańców, a potem pogonili nas wszystkich do parku Żeromskiego i zabudowań Cytadeli. Tego dnia żołnierze niemieccy palili domy oraz systematycznie mordowali ludność cywilną – w tym kobiety i dzieci. Według protokołów PCK zamordowano co najmniej 363 mieszkańców Marymontu, w tym 25 dzieci w wieku od 3 miesięcy do 14 lat.

Jeden z tysięcy, ale jedyny

Wtedy ostatni raz widziała Józka. Otrzymał rozkaz i poszedł do swojego oddziału. Sąsiad Antoni jeszcze w obozie w Pruszkowie mówił, że 16-latek ich szukał. Ale nie udało im się już nigdy spotkać.

– Z trzech rodzin, mojej, mojego męża oraz cioci, czyli mamy Józka, wojnę pamiętam już tylko ja. Dlatego zaczęłam na nowo szukać Józia. Próbuję czegoś dowiedzieć się w Polskim Czerwonym Krzyżu. Dostałam nawet odpowiedź z Niemiec, z archiwum Międzynarodowego Centrum Badań Prześladowań Nazistowskich Arolsen Archives, które pomaga rodzinom poszukującym informacji o losach bliskich zamordowanych, prześladowanych lub deportowanych przez III Rzeszę. Tylko w 2020 roku wpłynęło tam ponad 26 tys. zapytań o losy ofiar nazistów. W istniejącym od 1955 roku Arolsen Archives (dawniej Międzynarodowej Służbie Poszukiwań – International Tracing Service, ITS) znajduje się ok. 30 mln dokumentów, zawierających informacje na temat 17,5 mln osób – więźniów obozów koncentracyjnych, gett, robotników przymusowych oraz innych nieniemieckich ofiar hitlerowskiego systemu represji i deportacji.

Dokument, który otrzymała Romualda Antoszewska, potwierdza, że Referat Rewindykacji Dzieci Polskiego Czerwonego Krzyża w 1948 roku zwracał się już do swojego niemieckiego odpowiednika, wymieniając Józefa Gacę pośród kilkuset dzieci, które mogą przebywać na terenie Niemiec. Znajdowała się tam prośba o odszukanie i jak najszybsze skierowanie ich do własnego kraju. Jednak w przypadku Józia nie udało się wówczas nic zrobić.

– Tak bardzo chciałabym przynajmniej wiedzieć, gdzie został pochowany – mówi Romaulda.

Smak placków

Po tym, gdy po raz ostatni widzieli się z Józiem, mama z ciocią i dziećmi popędzone zostały do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie. Stamtąd też pozostały wspomnienia wielkiej, zimnej hali, ścisku, przestraszonych, brudnych i głodnych ludzi. Kilka dni później w ulewnym deszczu zapakowano ich do niezadaszonego wagonu. Ciocię Bronię z kilkumiesięczną Anną, 6-letnim Kaziem, 7-letnią Natalką i 11-letnią Jadwinią oraz Romę z mamą pociąg wywiózł w nieznane.

Po jakimś czasie, na postoju, ktoś otworzył wagony. Niemców już nie było. Dotarły do zabudowań, ale w pierwszym domu nie chciano ich przyjąć. – Byłyśmy brudne, zawszone po dwóch tygodniach niewoli. Wreszcie ktoś pomógł nam znaleźć dach nad głową, dał mąkę, olej, ziemniaki, słomę do spania i opał. Wodę miałyśmy ze śniegu. Pamiętam do dziś smak placków, które smażyła wtedy ciocia Bronia. Były najlepsze na świecie.

Do wyzwolenia pozostały w Końskich, w Radomskiem. W marcu wróciły do Warszawy. Dom stał, chociaż był splądrowany. Dopiero wtedy dowiedziały się, ilu ich sąsiadów z Marymontu nie przeżyło pacyfikacji dzielnicy. Romualda zapamiętała ekshumację 50 osób rozstrzelanych przy ul. Morawskiej. Tą drogą chodziła do szkoły podstawowej nr 50 przy ul. Kolektorskiej. Zawsze z grupą kolegów. Cały czas się bała.

Ciocia Bronia zmarła w roku 1963, mama dożyła 85 lat, zmarła w 1997 roku. Wojny nie przeżyła malutka Ania, zmarła w wieku 8 miesięcy. Wujka Stanisława, który zginął od bomby, niosąc im jedzenie, znalazły wiosną i pochowały na Cmentarzu Wawrzyszewskim.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.