Czyli o galopujących, niefajnych treściach...
- Mamo, ty jesteś baranem? - zapytała latorośl znad dziecięcej lektury. Słucham? - zdziwiła się matka, choć w duchu przyznała, że baranem każdy czasem bywa. - Bo tu piszą, że barany w listopadzie wpadną w melancholijny nastrój, ale przyjaciele pomogą im odzyskać dobry humor. - Nie, nie jestem baranem. Staram się, przynajmniej… Ale baranem jest ktoś, kto pisze takie bzdety. I… kto czyta. A w ogóle skąd ty masz horoskop?
Dziecię jak dotąd, nawet nie wiedziało, czym jest horoskop i do czego (baranom) służy. Bo rodziców ma opresyjnych, wstecznickich i w dodatku - mocno cenzurujących dziecięce czasopisma czy książki. Więc skąd wróżbiarskopodobne bzdety w rękach dziecięcia? Otóż dziecię odnalazło horoskop w „niewinnej” dziecięcej gazetce o… konikach, którą to matka sama mu kupiła. Ale zamiast najpierw gazetkę dokładnie przejrzeć, tylko przelotem spojrzała na „konną” okładkę. Inna sprawa, że nigdy wcześniej w pisemku o ujeżdżaniu, kłusie, gniadych i srokatych rumakach, nie było ani wróżb, ani horoskopów! Aż do listopada, aż do „święta helołin”.
Ale to w sumie dobrze, że gazetka zagalopowała do domu. Matka przypomniała sobie, że mieć się na baczności trzeba zawsze. Bo przedziwne treści, przedziwnymi torami, nawet przy największej cenzurze rodzicielskiej zwanej świadomością, będą do domu kłusować. A stwierdzenie: „dobrze chronię moje dziecko przed złymi treściami” jest być może skuteczne. Tyle, że w szklanej kuli na bezludnej wyspie. W realnym świecie - niekoniecznie.
Dziecię natomiast, zostało przy okazji… uświadomione. Dowiedziało się (a było tym mocno zdziwione), że niektóre panny i barany, wierzą w horoskopy bardziej niż w Pana Boga, a od opieki Wszystkich Świętych, wolą „opiekę” gwiazd. I dowiedziało się też dziecię, jak powinno odpowiadać, gdy ktoś je kiedyś zapyta (a zapyta): „spod jakiego znaku zodiaku jesteś”? Spod betlejemskiej gwiazdy, oczywiście. Bo tylko barany są spod ciemnej.