Zapisane na później

Pobieranie listy

Statek bezdomnych pojechał na Żerań

W Warszawie, 300 km od morza, powstał dalekomorski szkuner. Zbudowali go podopieczni Pensjonatu Socjalnego "Św. Łazarz".

Joanna Jureczko-Wilk Joanna Jureczko-Wilk

dodane 27.11.2018 16:40
0

Siedemnastometrowy szkuner będzie się nazywał „Ojciec Bogusław”. Na cześć pomysłodawcy, charyzmatycznego kamilinina, opiekuna bezdomnych, który nie bał się marzyć i te marzenia realizować. W Warszawie stworzył Kamiliańską Misję Pomocy Społecznej, przy Dworcu Centralnym otworzył charytatywny bar „Św. Marta” i punkt pomocy medycznej „Św. Kamil”. Nagrywał płyty i koncertował w USA, zbierając pieniądze na wzorcowy i nowoczesny Pensjonat Socjalny „Św. Łazarz” w pofabrycznych budynkach w Ursusie.

Właśnie na podwórku „Łazarza” i w jednej z pofabrycznych hal urządzono prowizoryczną stocznię, w której od 2006 r. mozolnie, z ogromną determinacją wielu ludzi, powstawał statek. Żadna łupinka, ani licha łajba, ale porządny 32-tonowiec. Własnym sumptem, bez specjalnej zbiórki pieniędzy, własną pracą bezdomnych i wolontariuszy. „Jeśli mogą zbudować jacht, to tak naprawdę mogą wszystko” – mówił o. Bogusław Paleczny o swoich podopiecznych.

- Przez dwanaście lat przy powstawaniu szkunera pracowało ponad stu bezdomnych  – mówi Waldemar Rzeźnicki, kierownik budowy jachtu oraz jego kapitan   - Przez dwanaście lat przy powstawaniu szkunera pracowało ponad stu bezdomnych – mówi Waldemar Rzeźnicki, kierownik budowy jachtu oraz jego kapitan
Joanna Jureczko-Wilk /Foto Gość
24 listopada gotowy statek został specjalnym transportem przewieziony z Ursusa do portu Żerań, gdzie przez najbliższe półtora roku będzie przechodził ostatnie szlify. Dostanie śrubę napędową, urządzenie nawigacyjne oraz niezbędne wyposażenie koi. Potem czeka go długa podróż do portu w Gdańsku. Po wodowaniu i testach na morzu, popłynie w rejs. Najpierw nieśmiało po Bałtyku, a potem kto wie - może i w podróż na Karaiby, o czym marzył o. Paleczny. Ale i bez tego nadzieje inicjatora budowy już się spełniają: bezdomni udowodnili innym i przede wszystkim sobie, że potrafią robić wielkie rzeczy.

- Dla mnie pomysł był kosmiczny i podchodziłam do niego sceptycznie – przyznaje Adriana Porowska, związana z KMPS od 13 lat, od 9 lat jako jej kierownik. Po latach docenia zamysł o. Bugusława, który w ten sposób chciał przywrócić bezdomnym poczucie godności, ale też pokazać innym, że są to ludzie naprawdę wartościowi i utalentowani w różnych dziedzinach.

Myśl o nietypowym dziele bezdomnych przyszła do o. Palecznego w szpitalu w Otwocku, gdy lecząc gruźlicę, dzielił salę z marynarzem. Morskie opowieści, obudziły w nim ducha przygody i dawne wspomnienia. Pochodził przecież ze Szczecina, przed wstąpieniem do zakonu uprawiał żeglarstwo i przez kilka lat pracował jako monter kadłubów w Stoczni Gdańskiej. „Dla mnie ten jacht to symbol pozornie niemożliwego. Najgorsze w bezdomności jest nabranie przekonania, że nie ma wyjścia z tej sytuacji. A to nieprawda” – mówił w 2008 r. w wywiadzie dla Portalmorski.pl.

1 / 3
oceń artykuł Pobieranie..