Na nic morwy szum

Joanna Jureczko-Wilk

|

Gość Warszawski 33/2012

publikacja 16.08.2012 00:00

Milanowska specjalność. Kiedyś zagłębie szyku, luksusu i piękna, odzianego w zwiewne, bajecznie kolorowe tkaniny. Teraz milanowskie jedwabie muszą rozpychać się na sklepowych półkach pełnych stretchu, dżersejów, welurów i żorżety.

Kokony jedwabnika pokazuje dyrektor Jerzy Dmochowski Kokony jedwabnika pokazuje dyrektor Jerzy Dmochowski
Joanna Jureczko-Wilk

Górującą nad budynkami zakładów morwę zasadził jeszcze Henryk Witaczek, który wraz z siostrą Stanisławą blisko sto lat temu rozpoczął w Milanówku jedwabną produkcję. Miłość do jedwabiu mieli we krwi: ich pradziad, inżynier Rudolf Gillem, był jednym z akcjonariuszy Spółki Jedwabniczej, zawiązanej w Warszawie w 1853 r.

Ale dopiero na zesłaniu do Rosji w 1914 r. Henryk Witaczek w Gruzji zobaczył hodowlę jedwabników. Ukończył specjalny kurs i zdobył pierwsze doświadczenia w fabryce przy Kaukaskiej Doświadczalnej Stacji Jedwabniczej.

Żyli z „Jedwabnika”

Z głową pełną pomysłów wrócił do Milanówka. Mimo uśmieszków niedowiarków, okolicznym rolnikom kazał sadzić morwy, szkolił ich w uprawie jedwabników, kupił maszyny do przędzenia i tkania. W 1924 r. udało mu się założyć Centralną Doświadczalną Stację Jedwabniczą w Milanówku. Potem to właśnie ona przez długie dziesięciolecia dawała utrzymanie okolicznym mieszkańcom.

W latach 30. ub. wieku produkcja tkanin z jedwabiu, taft, płócien z greży, materiałów obiciowych i na sztandary tak się rozrosła, że Witaczkowie mogli się już poszczycić siecią eleganckich sklepów „Milanówek”. W 1937 r. otworzyli w Warszawie własne studio mody. W czasie II wojny światowej milanowski jedwab przejęli Niemcy, którzy pamiętali, jak na Targach Poznańskich w 1935 r. prezentowano wyjątkowo lekki i odporny spadochron z jedwabiu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.