Kasiarze przedwojennej Warszawy

Piotr Otrębski

publikacja 29.01.2013 23:20

Jest w bandyckim fachu coś romantycznego. Takie przynajmniej wrażenie panoszy się w człowieku, kiedy nasłuchuje ballad o dawnych synach ulicy, zbójach, apaszach, prawdziwych kozakach i bohaterach kryminalnych kronik. Piosenki, książki, filmy, musicale, legendy, legendy, legendy…

Kasiarze przedwojennej Warszawy Na pocztówce z widokiem ul. Fredry (sprzed 1915 r.) widać gmachy (istnieją do dziś) dwóch banków. Najwyższy budynek po prawej stronie to Bank Zachodni. Obok niego, bliżej Ogrodu Saskiego, stoi gmach Banku Dyskontowego. reprodukcja: Piotr Otrębski

W przedwojennej Warszawie niejeden taki andrus, lepszy cwaniak, doliniarz, czy szopenfeldziarz żył jak panicz. Ale prawdziwymi książętami, patriarchami przestępczego rzemiosła byli kasiarze. W ich ręce trafiały największe łupy. Nie byli bowiem kasiarze amatorami i prostaczkami z pierwszej lepszej meliny. Mieli za sobą nierzadko bogatą przeszłość kryminalną, wychodzili ze szkół złodziejskich, ale z czasem cywilizowali się, uczyli języków, nabywali salonowej ogłady, brylowali w towarzystwie eleganckim. Monika Piątkowska, autorka książki „Życie przestępcze w przedwojennej Polsce” podkreśla styl i fason, z którego słynęli rozpruwacze ciężkich kas: „Stanowili wciąż nową, fascynującą kategorię przestępców [w międzywojniu – przyp. autora]. Tworzyli ją inteligentni, często dowcipni, brawurowi mężczyźni o silnych nerwach, których chętnie widziano by nawet na salonach. Międzynarodowi specjaliści władali zazwyczaj kilkoma językami, nosili przy sobie czeki American Express Company na kilkanaście tysięcy dolarów i wiele podróżowali.”

Kasiarze zwykle prowadzili legalne biznesy, pralnie pieniędzy. W Warszawie należały do nich m.in. drukarnia przy ulicy Zielnej, czy kabaret „Czarny Kot”.

W przedwojennym podręczniku służby śledczej zapisano: „Zawód kasiarski, który jest koroną zawodów złodziejskich, rekrutuje się z przestępców wykwalifikowanych we wszelkich gatunkach roboty włamywacza.” Kasiarze znali się na mechanice, inżynierii, a nawet górnictwie. Dysponowali wyrafinowaną i nowoczesnym sprzętem, który pozwalał im pruć stal jak dyktę.
W II Rzeczypospolitej działało wielu specjalistów od rabowania sejfów. Popkultura pierwszeństwo przed innymi przyznała jednak niejakiemu Stanisławowi Cichockiemu, „Szpicbródce”. Był on dobrze znany policji, rozpisywały się o nim gazety. Wiele razy aresztowany, kilkukrotnie z aresztu uciekał. Miejsce jego urodzenia, a także data i miejsce śmierci nie są znane. Wywodził się z odeskiej szkoły złodziejskiej. W latach 20. i 30. działał na terenie Polski. Brał udział w skokach na kilka banków stolicy, m.in. Przemysłowców, Kredytowy i Dyskontowy. W przypadku tego ostatniego akcja została udaremniona przez policję. Był rok 1926. „Szpicbródka” nabył sklep z zabawkami przy ul. Niecałej , żeby podkopem dostać się do skarbca bankowego przy sąsiedniej ul. Fredry.

Najsłynniejszym jednak, ale także udaremnionym, skokiem bandy „Szpicbródki” miał być rabunek banku w Częstochowie. Po tym jak okradziono pewnego jubilera przy Nowym Świecie, policja zorganizowała obławę. Wkrótce dotarła do sprawców. Cichocki wpadł przy ul. Pańskiej. Znaleziono przy nim tajemniczą kopertę z napisem „Kr. N. Wog”. W środku znajdowała się m.in. niepozorna miedziana blaszka w kształcie ósemki. Jak się później okazało w toku śledztwa, miała ona blokować system alarmowy banku w Częstochowie. Ten motyw wykorzystano w filmie „Vabank”, tyle że w tym wypadku akcja w banku Kramera przy ulicy Kredytowej 6 kończy się powodzeniem.

W 1978 roku nakręcono film „Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy” z Piotrem Fronczewskim w roli tytułowej. W Teatrze „Syrena” jeszcze w lutym można oglądać musical pod tym samym tytułem, będący adaptacją filmu.