Nasze zmartwychwstanie

Agata Ślusarczyk

|

Gość Warszawski 13/2013

publikacja 28.03.2013 00:00

O przedsionku piekła, rzucaniu kamieniami w Pana Boga i obietnicy, która spadła z nieba, z Katarzyną i Tomaszem Jaroszami

 Katarzyna i Tomasz Jaroszowie od ponad roku są adopcyjnymi rodzicami Michałka Katarzyna i Tomasz Jaroszowie od ponad roku są adopcyjnymi rodzicami Michałka
AGATA ŚLUSARCZYK

Agata Ślusarczyk: Książka o Waszej niepłodności, którą właśnie napisałaś, to raczej „prokreacyjny horror” niż opowieść o radosnym oczekiwaniu na upragnionego potomka...

Katarzyna: Gdyby ktoś powiedział mi, że moje życie po ślubie tak będzie wyglądało, tobym go patelnią potraktowała. Miał być małżeński standard – ślub i zaraz dzieci. Cała gromadka...

Kiedy „scenariusz” zaczął się sypać?

Katarzyna: Pół roku po ślubie odkryłam, że coś jest nie tak. Dość szybko radosne starania o dziecko przerodziły się w „wyścig z naturą”. Żyliśmy z termometrem w ręku. Odwiedziliśmy kilkanaście sanktuariów. Nie było chyba świętego, do którego się nie modliliśmy. Bezskutecznie. Po etapie „ciśnienia” przyszedł etap rozżalenia. Wpadłam w depresję, nic mi się nie chciało. Moje łono było pustynią. Znikąd nadziei. Jedenastu lekarzy po gruntownych badaniach powiedziało, że jestem okazem zdrowia. I bezradnie rozłożyło ręce. Tylko znajomi wciąż się nie zniechęcali, bo „na pewno” uda się, gdy pojedziemy w góry, będziemy pić aloes, jeść kiełki czy rozpoczniemy staranie o adopcję... O instrukcjach z cyklu „jak to się robi” nie wspomnę. Jeśli tak wygląda przedsionek piekła, to ja w nim byłam. Ciągle powracało pytanie: „Boże, po co dajesz mi pragnienia, których nie mogę zaspokoić?”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.