Kard. Nycz o błędzie polskiego Kościoła

KAI

publikacja 27.12.2013 21:04

Kościół w Polsce zbyt długo uprawiał duszpasterstwo troszkę pasywne, czekające na wiernych aż przyjdą do Kościoła – mówi w rozmowie z KAI kard. Kazimierz Nycz.

Kard. Nycz o błędzie polskiego Kościoła kard. Kazimierz Nycz Jacek Zawadzki /GN

Metropolita warszawski podkreśla, że zadaniem Kościoła jest wychodzenie z Ewangelią do wszystkich ludzi, także do tych, którzy nie praktykują. Nawiązując do przypadającej w przyszłym roku 25. rocznicy odzyskania wolności ocenia, że ten dar nie jest przez Polaków dostatecznie doceniony, podobnie jak udział Jana Pawła II w tym procesie.

Oto tekst rozmowy:

Tomasz Królak: Czy ma Ksiądz Kardynał jedno, konkretne marzenie związane z przyszłym rokiem?

Wspomniałbym o dwóch, powiązanych ze sobą, marzeniach. Pierwsze: żebyśmy nie zmarnowali szansy i dobrze wykorzystali czas do kanonizacji Jana Pawła II. Bardzo się obawiam, by nie zbagatelizować ani przygotowań do tego wydarzenia ani wieloletniego (bo nie jednorazowego) "dziękczynienia", czyli przybliżania osoby papieża Wojtyły.

Jestem przekonany, że tak wielkie poruszenie wokół jego osoby już więcej się nie wydarzy. Dlatego naszym obowiązkiem jest przekazanie następnym pokoleniom dzieła, osoby, dorobku tego papieża. Żeby to zrobić, trzeba sobie na nowo ciągle to dzieło przypominać.

Wraz z Papieskim Wydziałem Teologicznym zapoczątkowaliśmy cykl sześciu głębokich, dwugodzinnych debat na temat nauczania papieża. Będziemy kontynuować ten program także po kanonizacji, praktycznie bezterminowo.

Przygotowujemy też, dla Warszawy i całej Polski (choć jeszcze nie na kanonizację) Muzeum Jana Pawła II i kard. Wyszyńskiego. Niestety, nauczanie Prymasa Tysiąclecia nam "ucieka", dostrzegam to. Absolutnie najwyższy czas, żeby go przypominać. Muzeum w Centrum Opatrzności Bożej zaplanowane jest bardzo ambitnie, w pracach nad nim uczestniczy także Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Myślę, że to będzie konkret wiążący się z kanonizacją.

Druga sprawa - marzenie, wynika trochę z nauczania papieży: Jana Pawła II, Benedykta i Franciszka. Chodzi po prostu o ewangelizację, ale taką, która się zaczyna od każdego z nas, od siebie a następnie jest wychodzeniem do tych wszystkich ludzi, którzy się pogubili. "Jak dobrze powrócić do Niego, gdy się pogubiliśmy!" – pisze Franciszek w adhortacji "Evangelii Gaudium".

A co powiedział Kościołowi w Polsce zorganizowany w stolicy we wrześniu Kongres Nowej Ewangelizacji?

To, że trzeba formować ludzi do tego dzieła. Kongres zgromadził około tysiąca liderów nowej ewangelizacji, którzy w różnych częściach kraju próbują już coś robić. Jeżeli te tysiąc osób "przełożyłoby" się na tysiąc szkół czy grup w Polsce, to już jest jakiś zastęp. Ale ten Kongres pokazał, ile jeszcze mamy do zrobienia.

Polska stanie się kiedyś krajem misyjnym?

Tego to nikt z nas nie wie, ale lata wolności nie potwierdziły, Bogu dzięki, przewidywań tych, którzy na początku lat 90. mówili, że za 20 lat będziemy mieć puste kościoły. Wszelkie badania pokazują, że mamy jednak dużo szans by podążać inną drogą.

Polska religijną "zieloną wyspą" na mapie Europy?

Jest to możliwe, ale nie automatycznie: ceną jest spełnienie ścisłych, określonych warunków, w tym warunku ewangelizowania.

Na początku lutego polscy biskupi złożą wizytę "ad limina Apostolorum". Jak Ksiądz Kardynał myśli, jakie priorytety wskaże papież Kościołowi w Polsce?

Wizyta "ad limina" ma dwa wymiary. Jeden to dyskusje w Kongregacjach, radach i innych urzędach (raczej nie z samym papieżem, bo z nim spotkania są zazwyczaj krótkie) nad dniem dzisiejszym Kościoła w Polsce w aspekcie ponad ośmiu lat, bo tyle minęło od poprzedniej takiej wizyty. Te dyskusje są czymś bardzo ważnym i interesującym. Zmusza to nas by w formie pisemnej jeszcze w kraju a następnie z bezpośrednich rozmowach w Watykanie przedstawić pewną syntezę tego, co się zrobiło a czego nie.

Ponadto, ponieważ w watykańskich urzędach pracują kardynałowie, biskupi i księża z całego świata – jest okazja do wymiany doświadczeń. Na to liczę także w spotkaniach z papieżem: że papież nie będzie nam po prostu przekazywał swojego argentyńskiego doświadczenia duszpasterskiego, tylko pomoże spojrzeć na Kościół w szerszym kontekście, nawet ponad europejskim. Mam także nadzieję, że zobaczymy Kościół w Polsce z perspektywy adhortacji "Evangelii Gaudium", którą uważam za program tego pontyfikatu.

A na czym, najkrócej mówiąc, miałby polegać ów raban, o którym nieco wcześniej mówił z nadzieją papież?

Najkrócej mówiąc: niestety, Kościół w Polsce zbyt długo uprawiał duszpasterstwo troszkę pasywne, czekające na wiernych aż przyjdą do Kościoła. Dopiero teraz trochę się z tego budzi, dzięki Bogu. Dzisiaj wiemy, że samo duszpasterstwo już nie wystarczy. Duszpasterstwo jest bowiem adresowane do ludzi, którzy przychodzą, wierzą, przeżywają wiarę w liturgii, słuchają Słowa Bożego itd. Tymczasem potrzebne jest duszpasterstwo ewangelizacyjne, takie, które próbuje odnajdywać tych, którzy byli, ale odeszli i trzeba do nich wyjść. Czekanie na nich jest bezproduktywne, sami nie przyjdą.

To wyjście może dokonywać się na różne sposoby, może być np. wychodzeniem wynikającym ze ścisłej misji ewangelizacji grup parafialnych czy innych. Widzimy to nieraz także w Warszawie: na ulice wychodzą grupy neokatechumenalne, Odnowy w Duchu Świętym i ewangelizują a przynajmniej próbują to robić. Ale może to być także "wyjście" w inny sposób, uwzględniające inne sposoby myślenia, odczuwania, rozumowania. Z badań wynika, że mamy w Polsce dużo ludzi, którzy przyjmują już tylko poszczególne zwyczaje religijne a więc robią to selektywnie. Nie bagatelizowałbym tego faktu, ale, z drugiej strony, dopóki to jeszcze jest, to jest o co "zahaczyć". Nawet jeżeli ktoś taki przychodzi do kościoła ze swoim dzieckiem, bo wyłącznie z okazji jego chrztu czy I Komunii św. a sam już nie bardzo praktykuje, to jest do czego nawiązać, jest szansa by dać mu coś, czego – gdyby nie taka wizyta w kościele – nie mógłby otrzymać. To także jest "wychodzenie". Jednocześnie jednak powstaje pytanie: co potrafimy ludziom ewangelizacyjnie, czy pre-ewngelizacyjnie dać.

W ewangelizacji w Polsce nie możemy pamiętać tylko o tych, których "mamy", jak to potocznie mówimy, ale o tych, których mamy jako zadanie, do których nas posyła Chrystus: idźcie i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu.

W przyszłym roku przypada 25. rocznica odzyskania niepodległości. Czy dobrze wykorzystujemy czasy wolności?

Zacząłbym od czegoś, co robimy od kilku lat jako Kościół warszawski. Nieprzypadkowo obchody Dnia Dziękczynienia odbywają się w pierwszą niedzielę czerwca. Otóż, niemal wszystkie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski odbywały się w pierwszej połowie czerwca, ale przede wszystkim mieliśmy na uwadze wybory z 1989 r. Nie zdecydowaliśmy się na obchody Dnia Dziękczynienia dokładnie tego dnia, 4 czerwca, jak to robi Prezydent, ale umówiliśmy się, że w przeżywaniu tej rocznicy będziemy ze sobą komplementarni. Tak będzie i w przyszłym roku.

Moim zdaniem, mimo wszystko data 4 czerwca, dzięki Bogu, zostanie i powinna pozostać w polskiej historii jako data ważna. Także data uczenia się wspólnego dziękowania.

Ale na razie tak nie jest...

Na razie nie. Chociaż w wymiarze Dnia Dziękczynienia – tym razem będzie to 1 czerwca a więc trzy dni przed tą rocznicą – jest tak, jak powinno być. To, co próbujemy robić dla dwudziestu paru tysięcy ludzi, którzy przychodzą na Pola Wilanowskie pokazując jak dziękować, wskazując ludziom drogę do Opatrzności Bożej, która nas prowadzi, sprowadza się do dwóch słów: dziękuję i zawierzam. Wspominamy wydarzenia i osoby zarówno sprzed ponad 200 lat jak i te sprzed lat 25. Chciałbym, żeby to wspólne dziękczynienie było także sposobem świeckiego przeżywania tych wszystkich wydarzeń.

Mówiąc o komplementarności mam natomiast na myśli nie tylko to, że razem nawiązujemy do daty 4 czerwca, ale i to, że chcemy się nawzajem od siebie uczyć dziękowania. Myślę, że obchodząc w takiej formule jak obecna Dzień Dziękczynienia jesteśmy nie najgorszymi nauczycielami. Natomiast spodziewałbym się – i tego życzę Polsce – żeby obchody Dnia Dziękczynienia i rocznicy 4 czerwca z biegiem czasu stawały się okresem, kiedy wracamy do tego wielkiego daru i zadania jakim było odzyskanie niepodległości.

Póki co, jak się wydaje, dar ten nie jest doceniany, bo, paradoksalnie, także przy tej okazji politycy skaczą sobie do gardeł...

Ileż jest darów, których nie doceniamy... Bardzo często zdarza się w rodzinach, że człowiek docenia matkę dopiero po jej śmierci. Sam dopiero teraz widzę jaki to był dla mnie dar od Pana Boga i też uświadamiam sobie, że nie potrafiłem docenić i podziękować za niego Bogu.

Myślę, że dar odzyskanej wolności też nie jest do końca doceniony. Odnoszę wrażenie, że im dalej jesteśmy od 4 czerwca 1989, tym bardziej wzmaga się przeświadczenie, że to się nam należało. Podobnie jak uważam, że niedoceniany jest wkład, jaki w dzieło odzyskania wolności wniósł Jan Paweł II. Ciągle twierdzę, że prezydent Kohl bardziej doceniał wkład papieża w upadek muru berlińskiego i proces budowy jedności Europy niż my. A im dalej jesteśmy, tym się bardziej okazuje, że nam się to należało, wszyscy wypinają piersi do odznaczeń. Oczywiście, to jest sukces wielu, ale wkład papieża, z jego trzema pierwszymi pielgrzymkami do Polski, jest niepowtarzalny.