Śmierć i księży zmitręży

Piotr Otrębski

publikacja 03.11.2014 17:44

Choć dziś kapłani mówią o zagrożeniu cywilizacją śmierci, należy sobie uświadomić, że w XXI wieku kostucha z nami nie mieszka. Nie zasiada do obiadu, nie budzi się, nie zasypia. Dawniej śmierć była za to wszędzie.

Śmierć i księży zmitręży "Małgorzata Kotowska spoczywa w tym grobie. Ta, prócz płci, nic nie miała niewieściego w sobie" - brzmi dziwne epitafium w kościele przy ul. Freta Piotr Otrębski /Foto Gość

Wieść gminna głosi, że w dawnych czasach, kiedy dyskutowano nad ewentualnością wyniesienia na ołtarze księdza Piotra Skargi pojawiło się poważne zastrzeżenie. Zaistniała obawa, że kaznodzieja przed ostatnim westchnieniem mógł obrazić Boga szaleńczym gniewem. Czy tak było? Nigdy się nie dowiemy. Nie ma świadków.

Jest natomiast poważne przypuszczenie, że autora „Kazań sejmowych” wskutek tragicznej, ale nie tak znowu drzewiej rzadkiej pomyłki złożono do trumny za życia i żywego pogrzebano. Późniejsze oględziny zwłok wykazały poważne uszkodzenia palców. Być może ksiądz Piotr oprzytomniał pod wiekiem drewnianej skrzyni i tak się z nią dramatycznie i beznadziejnie szarpał, że członki powykoślawiał?

Zostawmy jednak księdza Skargę. Pokój jego duszy.

XIX wiek, stulecie maszyn parowych i licznych wynalazków przyniosło także pomysły na systemy alarmowe montowane na wieczny spoczynek nieboszczykowi... na wypadek gdyby oprzytomniał z letargu.

Lęk przed pogrzebaniem żywcem był duży. Przy okazji przenoszenia zwłok, dokonywania ekshumacji z przerażeniem konstatowano, że niektóre szczątki zmarłych ułożone są w nienaturalnych, a wręcz rozpaczliwych pozycjach. Czasami wieka trumien od środka były podrapane. Tak nieszczęśnicy zdzierali paznokcie, jak taternicy pędzący po granitowej ścianie wprost ku otchłani śmierci. Niektórzy zatem jeszcze za życia zaopatrywali się w swoiste komunikatory z powierzchnią. Taką aparaturę kazano sobie włożyć do trumny. Nie ma pewności czy ktoś kiedyś z systemu skorzystał, a nawet jeśli, to czy z powodzeniem – wszak nie były to telefony komórkowe, tylko jakieś mniej lub bardziej liche pukawki. Z pewnością jednak spokojnie było dokonywać żywota wiedząc, że w razie czego ma się bilet powrotny na podorędziu.

Najpewniej przypadki grzebania żywcem ograniczyło do minimum powstanie domów pogrzebowych. Pierwszy warszawski otwarto w 1845 r. przy ul. Wareckiej. W pobliżu mieściła się także remiza karawanów.

Choć dziś kapłani mówią o zagrożeniu cywilizacją śmierci, należy sobie uświadomić, że w XXI wieku kostucha z nami nie mieszka. Nie zasiada do obiadu, nie budzi się, nie zasypia.

Dawniej śmierć była za to wszędzie. Katafalk. Czuwanie przy zwłokach w domu...

Śmierć była namacalna. Być może właśnie wskutek tej oswojonej bliskości zaczęto sobie z niej najzwyczajniej folgować.

Znany z niewybrednego stosunku do rymu ks. Baka w 1776 r. pisał:

Śmierć, jak o tym niżej będzie,
Swoje figle płata wszędzie.
Bogacza – zahacza,
Magnata – przygniata,
Młodzika spotyka,
Na dziada – napada,
W rycerzy – uderzy,
I księży zmitręży.

Bliscy niejakiego Jana Kośnika zmarłego w roku 1925 r. na  nagrobku kazali napisać:

Ś.P.
JAN KOŚNIK
Padł ofiarą Kasy Chorych

Nagrobek do dziś można nawiedzić na Starych Powązkach.

W kościele oo. dominikanów przy ul. Freta natrafimy za to na epitafium, którego dziwna treść podyktowana, jak wynika, przez małżonka zaczyna się tymi słowy:

Małgorzata Kotowska spoczywa w tym grobie. Ta, prócz płci, nic nie miała niewieściego w sobie.

Dziwią tylko daty śmierci małżonków. Mąż, Adam Kotowski, jak wynika z inskrypcji zmarł przed małżonką, a jednak widocznie jeszcze za życia podyktował treść epitafium jej poświęconego. Była to przyjaźń szorstka czy kochanie? A może wesołkowatość krotochwilna lub wprost wyrażony żal...