Emilia Mulawa z Otwocka nie może opanować płaczu. – Ile tych krzyży jeszcze będzie? – pyta, spoglądając na cierpiącego od wielu miesięcy męża.
Mariola Kowalska walczyła o życie Mirka blisko cztery lata. Teraz pomaga innym w bojach o godne życie osób z chorobami rzadkimi
Tomasz Gołąb /Foto Gość
Od lekarzy słyszą najczęściej: „Za późno się zgłosiliście. Nie ma szans”. Chociaż to właśnie inni lekarze nie potrafili szybko postawić właściwej diagnozy.
Psycholog? Po co? I tak umrze
W lipcu Emilii i Krzysztofowi minie pięć lat małżeństwa. Choroba przyszła nagle, choć zaczęła się niewinnie: od wybroczyn na ramieniu. Lekarze robili kolejne badania, ale każdy zapewniał, że Andrzej jest zdrów jak koń. A on z dnia na dzień słabł. Po kilku miesiącach przestał ruszać ręką, potem także nogą. Od 7 listopada nie ma czucia poniżej szyi. Oddycha pod respiratorem na OIOM-ie na Banacha. Zamiast podać odpowiednie leki, Andrzeja wysłano na rehabilitację do Konstancina. Choć w jego stanie nie powinien podejmować najmniejszego wysiłku. Tam przekonywano, że jemu się nie chce ćwiczyć. A on nie miał już siły wstać z łóżka. Stwierdzono zespół Devica, rzadką chorobę, w której własny układ odpornościowy atakuje rdzeń kręgowy i nerwy wzrokowe. Gdy trafiał po raz drugi na Banacha, miał już niedowład czterokończynowy. – Od wielu tygodni słyszę od lekarzy, że umrze. I że powinno to przyjść jak najszybciej, żeby się nie męczył. Andrzej jest świadomy, ale nikt nie pomyślał, żeby mu dać przynajmniej psychologa – płacze pani Emilia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.