Szlachetny i pełen melancholii spektakl pokazuje bezradność lekarzy wobec choroby duszy.
Wśród oczekujących na swój los pensjonariuszy jedni zachowują spokój, drudzy się buntują
Andrzej Karolak /Foto Gość
Wojciech Malajkat przygotowywał się do wystawienia „Czarodziejskiej góry” od lat. Jak sam powiedział, ta powieść wytapiała się w nim latami. I dziś, gdy na 70-lecie Teatru Syrena zrealizował wreszcie swój zamysł, potwierdził, jak silnie związany był ze swym mentorem, Jerzym Grzegorzewskim, który przywracał teatrowi teksty o sprawach ostatecznych. Bo powieść Tomasza Manna to rzecz o przemijaniu, o moralności, o nieuchronności, o czasie. Ale jak pokazać na scenie czas?
Ten szlachetny, pełen melancholii spektakl nie zadowoli widza, który w teatrze oczekuje tempa i dynamiki. Jest to wieczór dla tych, którzy oczekują refleksji na tematy ostateczne. Bo co może być bardziej ostatecznego niż śmierć? Jedni się z tym wyrokiem godzą, inni daremnie buntują. I ten bunt jest najbardziej przejmujący.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.