Koński targ na Pradze

Piotr Otrębski

publikacja 18.03.2015 18:57

Od czasów Gałczyńskiego koń w kinie nie dziwi. Co innego krowa. Tę z kina "Śląsk" odstawiono wprost do rzeźni. Kopytny miał więcej rozumu. Obejrzawszy film, zarżał ze złości i bez przymusu dał dyla do stajni.

Koński targ na Pradze Juliusz Kossak, "Targ koński na Pradze", akwarela z 1866 r., Muzeum Narodowe, Wrocław reprodukcja: Piotr Otrębski /Foto Gość

Historia Pragi to dzieje handlu i wytwarzania. Jeszcze za czasów Władysława IV, a właściwie marszałka Adama Kazanowskiego, posiadacza prawobrzeżnych włości, Praga miała swoje spichlerze, żupy solne, słodownie, browary. Dzięki królewskiemu przywilejowi nadanemu wraz z prawami miejskimi, organizowała jarmarki i targi. Ten koński znany był w promieniu setek kilometrów. W każdy piątek przyciągał kupców z odległych stron. Dziś trwa na płótnach Juliusza Kossaka – bywalca i obserwatora. Konie kare, gniade, siwe i łaciate, młode i stare, narowiste i znudzone, zdrowe i chore – przegląd rozmaitości – od dorodnych ogierów i powabnych klaczy, po wysuszone szczapy i pożałowania godne kobyły w pielgrzymce do jatki. Handlowano też bydłem rogatym. Pędzono je stadami aż z Ukrainy. Potem już za pośrednictwem kolei trafiały nad Wisłę.

Choć targ koni i bydła zlikwidowano w roku 1899, to ubojnie prosperowały jeszcze długo potem. Przy ulicy Krowiej pozostałości przedwojennej rzeźni dotrwały do wieku XXI. Położyły głowę dopiero przed tłustym inwestorem z Portu Praskiego. Były to relikty ubojni otwartej już po likwidacji targu. Nowoczesnej, wydajnej, ale smrodliwej jak siedem nieszczęść.

Z tej to rzeźni razu pewnego czmychnął ciekawski świata okaz. Olgierd Budrewicz wspominał: przez most Poniatowskiego popędziła krowa do miasta. Na placu Trzech Krzyży obrała kurs na azymut i wylądowała w kinie "Śląsk", gdzie narobiła rabanu i zdemolowała kasę. Rajd zakończyła na Czerniakowie. Stamtąd odprowadzona na dołek – z powrotem do rzeźni.

A z koniem Gałczyńskiego było tak:

Pewien koń, kiedy mu się znudziło jeść paszę,
zbiegł ze stajni na miasto i do kina zaszedł.
Kupił bilet w okienku, usiadł w pierwszym rzędzie
i, chrupiąc czekoladkę, myśli, co to będzie.

Właśnie w kinie dawano film paramantyczny,
udźwiękowiony, barwny, superniebotyczny.
Najsamprzód tłusta klempa gziła się w łazience
i dyszkantem śpiewała, że umyje ręce.
Potem auta rzęziły i strzelał rewolwer,
i ktoś do klempy tłustej śpiewał "Ja cię porwę".

W drugim akcie, jak zwykle, w bostońskiej kawiarni
dwaj Murzyni płakali, że są tacy czarni,
a wreszcie, gdy szczęśliwie wszystko ukończono,
w wagonie śpiewał napis, że "Palić wzbroniono".
Tutaj koń nie wytrzymał, krzyknął: - A, złodzieje!
Pędem uciekł do stajni i jeszcze się śmieje.