Cuda w Dachau

Tomasz Gołąb

publikacja 29.04.2015 08:53

Prycze były trzypiętrowe. Początkowo każdy zajmował swoją, pod koniec na zsuniętych łóżkach nocowało po pięciu. 16-latek był chudy, więc spał w środku, na krawędziach. Eugeniusz Bądzyński przeżył jeden z najgorszych niemieckich obozów.

Cuda w Dachau Eugeniusz Bądzyński trafił do Dachau jako 16-latek. Dziś szczęśliwie mieszka w podwarszawskiej Zielonce Tomasz Gołąb /Foto Gość

Nawet dziś, gdy Eugeniusz Bądzyński, rocznik 1928, opowiada o warunkach życia w Dachau, ma w oczach łzy. Miał 16 lat, gdy trafił do jednego z najgorszych hitlerowskich obozów. Ale Bóg czuwał nad jego życiem.

Do wzorcowego hitlerowskiego obozu, w którym według różnych szacunków śmierć poniosło od 31 tys. do nawet 148 tys. ofiar, trafił po morderczej podróży w bydlęcych wagonach. Niemcy skierowali go z Dułagu 121 w Pruszkowie, okrężną trasą przez kilkanaście większych stacji. Przeżył, bo gdy Niemcy wypędzali go z Zielonki, mama zaopatrzyła go w kilkanaście kostek cukru. 

Cuda w Dachau  

Głowy ogolono do zera i nadano każdemu numer. Eugeniuszowi przypadł 106535. Pierwszego cudu doświadczył dzięki sąsiadowi, Marianowi Kulczyckiemu, który uratował go od wywiezienia z obozu na egzekucję. Ukrył się pod pryczą na kilka godzin. Słyszał tylko jak księża udzielają rozgrzeszenia i błogosławią na ostatnią drogę tych, którym nie udało się uratować. – Żaden z nich nie wrócił, wszyscy rozstrzelani. Dla mnie to był znak, że mam żyć – wspomina, ocierając łzę.

Węźniowie byli zmuszani do wyniszczającej pracy na torfowiskach i w piaskarniach. W obozie przeprowadzano na więźniach zbrodnicze pseudomedyczne eksperymenty.

Przeczytaj także:

Drugiego cudu doświadczył, gdy zachorował na tyfus plamisty, na przełomie stycznia i lutego 1945 r. Na taczce trafił do obozowego szpitala już tracąc przytomność. – Dostałem szalonej gorączki. Położyli na dolnej pryczy, na której czekano, czy ktoś się wybudzi w określonym czasie. Jeśli nie, to żywy czy martwy, trafić miałem do krematorium. Tuż przed, otworzyłem oczy. Ktoś pomógł wdrapać się na piętro łóżka – wspomina. Włoch i Holender, których położyli na jego miejsce poszli do pieca.

A on wrócił do pracy na plantacjach, od rana do wieczora, z głodowymi racjami żywnościowymi i karami chłosty, czy słupka, czyli wieszania z rękami do tyłu na godzinę lub dłużej. Niewielu wierzyło, że przetrwają obóz. W obliczu nadchodzącego frontu Niemcy, z rozkazu Himmlera, mieli wymordować wszystkich więźniów 29 kwietnia 1945 r. Rozkaz miał być wykonany o godzinie 21. Duchowni polscy, zgrupowani w blokach numer 28 i 30 podjęli wówczas „Akt oddania się w opiekę św. Józefowi”, poprzedzony nowenną. 22 kwietnia złożyli przyrzeczenie, że gdy uratuje ich przed śmiercią, zobowiązują się pielgrzymować przed jego wizerunek w sanktuarium kaliskim. Wśród nich był przyszły abp Kazimierz Majdański. Modlitwa przyniosła skutek.

Cuda w Dachau   Tomasz Gołąb /Foto Gość - To był trzeci cud, którego doświadczyłem w Dachau. Największy – mówi Eugeniusz Bądzyński.

Obóz w Dachau wyzwolili Amerykanie, 29 kwietnia 1945 r. Eugeniusz Bądzyński do podwarszawskiej Zielonki wrócił w święto Przemienienia Pańskiego. W tym roku z żoną obchodzą 60-lecie małżeństwa. Świętować je będą przed wizerunkiem św. Józefa Kaliskiego, gdzie co roku pielgrzymowali duchowni, którzy przeszli przez katorgę Dachau.

Przeczytaj także:

 

Cały artykuł do przeczytania w w edycji warszawskiej najnowszego "Gościa Niedzielnego"