Najtrudniej było spojrzeć w oczy

Agata Ślusarczyk

publikacja 13.05.2015 16:27

Byli przygotowani na wszystko. Ale gdy wyciągali spod gruzów dzieci, nie było mocnych. - Te obrazy najbardziej zostają w pamięci - mówili stołeczni ratownicy, którzy wrócili z misji w Nepalu.

Najtrudniej było spojrzeć w oczy Zdjęcia zrobione podczas akcji ratunkowej w Nepalu Kpt. Maciej Garczyński

Od powrotu do Polski minął równo tydzień. O wspomnienia z zakończonej niedawno misji w Nepalu zapytaliśmy ratowników z grupy poszukiwawczo-ratowniczej Jednostki Ratunkowo-Gaśniczej nr 15.

Kpt. Maciej Garczyński, strażak, na laptopie pokazuje zdjęcia. Ma ich ponad 1,5 tys. Fotografie robił też komórką. Głównie bazę ratowniczą, w której przebywali, pracę przy poszukiwaniu ofiar, podróż do Polski. Obiektyw nie wszystko uchwycił. Wiele ze wspomnień zamiast na karcie aparatu, zapisało się w jego pamięci…

Na lotnisku w Katmandu przywitał ich upał. I tłum ludzi, głównie turystów, chcących wydostać się z dotkniętego sejsmologiczną katastrofą państwa. Ulice stolicy także były pełne - nierzadko całe rodziny koczowały w zrobionych z folii "namiotach”. Ludzie bali się kolejnych wstrząsów lub nie mieli już do czego wracać.

25 kwietnia położone w środkowej części Himalajów państwo nawiedziło najsilniejsze od ponad 80 lat trzęsienie ziemi o sile 7,9 w skali Richtera, grzebiąc żywcem 8 tys. ofiar, powalając domostwa, niszcząc drogi i sieć komunikacyjną. 27 kwietnia 31 ratowników ze stołecznej jednostki strażackiej przy ul. Młodzieńczej przyleciało z pomocą.

Obozowisko rozbili w wojskowej bazie w Katmandu. I od razu wzięli się do pracy. Każda minuta mogła uratować komuś życie. - Przez pierwsze trzy dni koncentrowaliśmy się na jak najszybszym dotarciu do żywych osób - wyjaśnia bryg. Wiesław Drosio, dowódca grupy poszukiwawczo-ratowniczej JRG nr 15.

W ruch poszły piły do przecinania betonu, stali i drewna, młoty, wiertarki i sprzęt poszukiwawczy. A także zwykłe łopaty i kilofy – zwalone domy, budowane często na bazie glinianej zaprawy, okazywały się szczelnymi grobami. Strażacy, razem z nepalskim wojskiem i innymi grupami ratowników, pracowali nierzadko do późna w nocy.

W akcji poszukiwawczej pomagały także przeszkolone psy. Również sami mieszkańcy. - Oni doskonale wiedzieli, kto podczas trzęsienia ziemi był w domu, a kto w pracy. Tam sąsiedzi bardzo dobrze się znają - zauważa kpt. M. Garczyński.

Mieszkańcy wskazywali miejsca, gdzie ostatnio widzieli swoich bliskich, w gorączkowej nadziei, że ratownicy dotrą do nich na czas. Nie dotarli. Mimo ogromnego wysiłku i zaangażowania podczas 10-dniowej misji stołecznym ratownikom nie udało się odnaleźć ani jednej żywej osoby.

- Najtrudniejsze wcale nie były sprawy techniczne, tylko kontakt z drugim człowiekiem. Spojrzenie w oczy ojcu, któremu właśnie zawalił się świat, bo stracił dom i rodzinę, wydobywanie ciał dzieci czy świadomość tego, że wiele z tych, które przeżyły, będzie skazanych na sieroce życie na ulicy - przyznaje bryg. Wiesław Drosio.

Kpt. Maciej Garczyński starał się jakoś zdystansować do tego, co widział. Koncentrował się na obowiązkach, z wieloma zaistniałymi sytuacjami spotkał się już wcześniej na symulowanych ćwiczeniach. Nie do wszystkiego da się jednak przygotować. - Bardzo poruszyła mnie bieda. Wielka bieda. Widziałem ludzi, którzy zamiast ubrań nosili foliowe reklamówki. Po powrocie do Polski doceniłem nasz kraj - przyznaje.

Do Nepalu docierała pomoc humanitarna z całego świata - koce, namioty, żywność, medykamenty. - Pomagaliśmy w ich rozpakowywaniu. Do naszej bazy z różnych zakątków kraju przyjeżdżali rodacy, prosząc o ocenę techniczną ich domów - wspomina kpt. M. Garczyński.

Ratownicy jeździli także z misją medyczną do oddalonych o kilkadziesiąt i kilkaset kilometrów od stolicy górskich miejscowości w rejonie Gorkha - tam zniszczenia sięgały nawet 90 proc. Do niektórych miejscowości dotarli jako jedni z pierwszych spośród służb medycznych.

Nepalczycy byli wdzięczni. - Wielokrotnie na ulicy słyszeliśmy słowa wdzięczności. Zupełnie inaczej, niż podczas misji na Haiti, gdzie ludność oczekiwała od nas przede wszystkim pomocy humanitarnej - była rozżalona, że nie zapewnialiśmy wody i pożywienia - wspomina dowódca.

Pierwsza ekipa ratowników wylądowała na wojskowym lotniku na Okęciu 6 maja późnym wieczorem. Kolejna, z 12-tonowym sprzętem - trzy dni później, lecąc ze śródlądowaniami w New Delhi, Afganistanie i Gruzji. W sumie w misji w Nepalu wzięło udział 81 ratowników z całej Polski i 12 wyszkolonych psów.

Najtrudniej było spojrzeć w oczy   Pokaz strażackiego ratownictwa Agata Ślusarczyk /Foto Gość Polscy ratownicy byli jedną z 60 grup z całego świata, które pospieszyły tam na ratunek. Jedną z 17, posiadających certyfikat ONZ (INSARAG), potwierdzający zdolność do prowadzenia działań poszukiwawczych i ratowniczych na światowym poziomie.

- Wracamy z ogromnym bagażem doświadczeń, które możemy wykorzystać podczas ewentualnych katastrof w naszym kraju. Takiej wiedzy nie dadzą nam żadne ćwiczenia - podsumowuje dowódca. I dodaje: - Mamy także duże rozeznanie co do tego kraju, wiemy, czego tam brakuje. Informację o tym przekazaliśmy już do Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i Krajowego Centrum Koordynacji Ratownictwa i Ochrony Ludności.

Czytaj także: