"Szczęść Boże" pod celą

Agata Ślusarczyk

publikacja 26.06.2015 10:23

Pewnego razu w więziennej celi coś dziwnego się wydarzyło. - Miałeś rację, Jezus tu z nimi jest - krzyczał Jacek.

"Szczęść Boże" pod celą S. Anna Murawska od 9 lat prowadzi katechezę w Areszcie Śledczym przy ul. Rakowieckiej Agata Ślusarczyk /Foto Gość

Niewysoka, w niebieskim habicie i zawsze pogodna. S. Anna Murawska ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo przekracza bramę Aresztu Śledczego przy ul. Rakowieckiej codziennie od 9 lat. W sumie "w branży” działa już lat 17. I jest prawdopodobnie jedyną siostrą zakonną zatrudnioną w areszcie.

Charakterystyczne "Szczęść Boże” - to znak, że pojawiła się na oddziale. Przy sobie zawsze ma cudowne medaliki, obrazki z Jezusem miłosiernym, różaniec. I dobre słowo. - Ewangelizacja to moja pasja. Chcę nieść nadzieję, tam gdzie jej brakuje, w pracy z osadzonymi odkrywam swoje powołanie. To także jeden z charyzmatów naszego zgromadzenia. Już nasz założyciel w XVII w. posyłał siostry z Ewangelią do galerników - wyjaśnia.

W rozmowie z osadzonymi nie narzuca się, ale stara się zaprzyjaźnić, poznać człowieka. - Jeśli nadarza się okazja, pytam skąd ktoś przyjechał i ile zostało mu do odsiadki. W naturalny sposób nawiązuje się relacja. To często wstęp do tych najtrudniejszych, najbardziej bolesnych spraw - wyjaśnia.

Bilans na dzień - nawet kilkanaście indywidualnych rozmów, na tydzień - 50. Szarytka co tydzień prowadzi dla więźniów katechezy i przygotowuje do sakramentów. - Dla wielu osób pobyt w areszcie to okazja, by uporządkować życie duchowe - mówi s. Anna.

Rafał od dzieciństwa "był zły”. Kradł i tak mu zostało. Tego dnia myślał o samobójstwie. - Była całkowita lipa. Bałem się wrócić do Boga. On wielokrotnie mi pomógł, a ja Go kolejny raz zawiodłem - mówi, gdy pod celą usłyszał tajemniczy, kobiecy głos, który pozdrawiał Boga. W Rafale pojawiła się nadzieja. Na rozmowę z s. Anną zdecydował się dopiero po półtora roku. Bał się "prania mózgu”, "przeciągania na swoją stronę” ciastkiem i herbatą, a najbardziej… spowiedzi.

- Miałem złe wspomnienia z księżmi, poza tym myślałem, że jak o wszystkim opowiem, następnego dnia przyjdzie po mnie CBŚ. Siostra do niczego mnie nie przekonywała. Zawsze dawała wybór i to mnie przekonało - wspomina. Z własnej nieprzymuszonej woli w więziennym konfesjonale zrzucił 46 lat brudu. Zaczął od nowa.

- Sukcesem jest to, gdy wiara i dobre postanowienia utrzymają się na wolności. Wiem, że kilku osobom to się udało. Niestety zdarza się także, że osadzeni, którym towarzyszę, nie zdają tego egzaminu i pracę trzeba wykonać od nowa - mówi. I dodaje: Moim marzeniem jest, by w areszcie powstała wspólnota. Dla wielu osób byłaby ona pierwszym doświadczeniem żywego Kościoła i zachętą, by po wyjściu na zewnątrz kontynuować formację.

"Więziennych aniołów” jest więcej - na oddziale terapii uzależnień od alkoholu pracę terapeuty wspomagają ojcowie jezuici. Poprzez osobiste rozmowy, świadectwa, studiowanie Pisma Świętego, muzykę, przedstawienia teatralne i towarzyszenie do Boga pomaga wrócić Warszawska Misja Ochotnicza, która od 8 lat realizuje w Areszcie Śledczym przy Rakowieckiej i na Grochowie program "Życiowa zmiana”.

Dla 33-letniego Patryka, osadzonego, s. Anna jest jak mama - cierpliwa, opiekuńcza, pomocna. Zaprzyjaźnili się. Dlatego pierwszą Nowennę Pompejańską, którą odmówił, ofiarował właśnie w jej intencji. - Dopiero w areszcie poznałem Jezusa. Siostra mi o Nim opowiedziała, sam także przeczytałem Ewangelię, bardzo przeżyłem Jego mękę i ukrzyżowanie - mówi.

W więzieniu przyjął chrzest i bierzmowanie. Wiara dużo zmieniła w jego życiu. - Przede wszystkim przebaczyłem ludziom, przez których tu jestem. Wcześniej ich przeklinałem, teraz się za nich modlę - przyznaje. I dodaje: Bóg daje mi siłę, żeby przetrwać. Innym, także stara się nieść nadzieję. "

"Na celi” siada przy stoliku i codziennie się modli - w standardzie jest "pompejanka” i Koronka. Święty czas modlitwy z czasem zaczęli szanować współwięźnowie - ściszają telewizor, przestają bluźnić, zdarza się, że ktoś się przyłączy. - Sami wybraliśmy sobie takie życie. Nie można za to winić Boga - ewangelizuje. Z więźniami stara się ewangelicznie dzielić tym, co ma.

Pewnego razu na jego celę trafił Jacek. Od razu rzucił się do niego z pięściami, miał ciężką depresję, za kratami spędził już 20 lat, myślał o samobójstwie. - Bóg jest tu z tobą. On pomoże Ci przetrwać - powiedziałem do niego, a on się rozpłakał, jak dziecko. Tej samej nocy w ich celi coś dziwnego się wydarzyło. - Śniło mi się, że widziałem Jezusa Miłosiernego, takiego jak na obrazku "Jezu ufam Tobie”, silnie czułem Jego obecność. Nagle ktoś szarpnął mnie za ramę. To był Jacek. "Maiłeś rację, Jezus tu z nami jest” - krzyczał. On miał ten sam sen - wspomina Patryk.

Od tamtej pory Jacek nie rozstawał się z cudownym medalikiem. - Wielokrotnie tłumaczę, że ich świadectwo wiary jest czymś, co "pracuje” w całej reszcie osadzonych, nawet, gdy inni reagują wyśmiewaniem, obojętnością czy poniżeniem - mówi s. Anna.

Szarytce trudno jest opuścić areszt. - Ja idę do domu, a oni zostają. Ze swoją depresją, buntem wobec Boga, często bólem niesprawiedliwie wyrządzonej krzywdy. Zanoszę to wszystko przed Najświętszy Sakrament i ufam, że owoce przyjdą we właściwym czasie - mówi.