Kordian na 250 lat

Hanna Karolak

publikacja 27.11.2015 17:21

- Kiedy byłem młody, nie miałem wątpliwości, że trzeba zginąć za ojczyznę. A teraz nie wiem, czy nie jest konieczne, by być Jankiem, co psom szyje buty - mówi Jan Englert.

Kordian na 250 lat Jubileuszowy Kordian jest pytaniem o kondycję Polaków Andrzej Karolak /Foto Gość

Utrata ideałów, wyrzeczenie się mrzonek? Z wielkiej, jubileuszowej premiery „Kordiana” takie przesłanie nie wynika. Może dlatego, jak mówi reżyser, ten dramat uwiera? Czy jak kamyk, którego nie możemy się pozbyć? Czy jak kamień, który ciąży na naszym sumieniu? I co z tym kamieniem zrobić?

Kłopot z rozliczeniem naszej historii polega na bałaganie. Na bałaganie pojęć i ocen - mówi reżyser. Myślowych, emocjonalnych, politycznych... Jan Englert z dystansem do tego, co robił, co robi i co będzie robić, wie że nie dla wszystkich to będzie równie ważne. Ale ma świadomość, że Teatr Narodowy jest okrętem flagowym. Jak okręt admiralski wśród flotylli łódek, kajaków, trawlerów, kutrów. Taki teatr nie może być zły, musi być co najmniej średni. I chociaż robi wszystko z największym wysiłkiem i zaangażowaniem, nie opuszcza go ironia. Tak, jak nie opuszczała Słowackiego.

Nagle wplata do tekstu Kordiana zakończenie wiersza „Testament mój”, który nie ma w sobie nic z ironii, z dystansu. Bo tacy jesteśmy. I taki jest ten jubileuszowy spektakl Kordiana. Ale żeby w tej beczce miodu zmieścić łyżkę dziegciu, przypomina tym, którzy albo nie wiedzieli albo zapomnieli, że nasza narodowa pieśń „Boże, coś Polskę” napisana była przez Alojzego Felińskiego na zamówienie wielkiego księcia Konstantego na cześć Króla Królestwa Polskiego, czyli cara Rosji. Choć przed uroczystością koronacji cara na króla Polski, mimo licznych szpiegów krążących po Warszawie, odzywa się śpiew Żołnierza „Boże, pochowaj nam króla”. Czy ma to znaczenie, że po wielu latach, po wielu przekształceniach hymnu „Boże, coś Polskę” ze ściśniętym sercem śpiewaliśmy przed żoliborskim kościołem „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”?

Taka pokrętna i dramatyczna była nasza historia. I taki jest ten spektakl „Kordiana”. Niejednoznaczny, prowokujący do dyskusji. A przecież o to chodzi. Dziś, w dniu jubileuszu, nie uprawiamy martyrologii. Znaleźliśmy w nim wszystko to, co dla nas ważne, i co stanowiło odniesienie do pięciu inscenizacji, jakie zaistniały na tej scenie. Od spektaklu Juliusza Osterwy w 1930 roku, przez spektakl Erwina Axera z 1956 roku z Tadeuszem Łomnickim w roli Kordiana, po inscenizacje Kazimierza Dejmka i pamiętnego spektaklu Adama Hanuszkiewicza z romantyczną kreacją niezapomnianego Andrzeja Nardellego.

Jan Englert do swego ostatniego dzieła zaangażował cały zespół teatru. Nie zawiodła w swojej wizji plastycznej Barbara Hanicka, z należytą powagą oprawił je muzycznie Stanisław Radwan, wykorzystał nowe efekty, takie jak animacje i wideo, a do skoku Marcina Hycnara ze szczytu Mont Blanc zaangażował kaskadera. Oprócz trzech Kordianów (Jerzy Radziwiłowicz, Marcin Hycnar i Kamil Mrożek) wystąpiło aż pięć aktorek w roli Violetty, by wszystko nabrało odpowiedniej perspektywy.

Znakomite kreacje stworzyli Grzegorz Małecki jako Wielki Książę i Oskar Hamerski w roli Cara. Kolejny sukces, jak zawsze, osiągnął w roli neurastenicznego, a jednak konsekwentnego w swoim posłannictwie Marcin Hycnar. Hamletyzujący Ikar gotów zginąć, choć jego plan zniweczyły Wyobraźnia i Strach. Wszystkim jednak dyryguje - niestety - Mariusz Bonaszewski w roli Szatana, który przegraną Polski postrzega jako własną przegraną w walce z Bogiem. Czy więc wysyła nas na zatracenie bez skrupułów? Jaką refleksję ukrywa szykując Polsce i Polakom zagładę? Nie wiadomo.

Czy jednak Kordian przegrał swoje życie? Przecież zostanie po nim ta siła fatalna... W moim odczuciu, dalej się nią żywimy. Czerpiemy z jego siły i z jego słabości.