Na pogrzeb z Podhala

Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 24.04.2016 21:52

Rodziny z dziećmi, górale, górnicy, harcerze z Olsztyna... Przyjechali pożegnać niezłomnego "Łupaszkę".

-  Jestem za Polską wolną, niepodległa, która rządzi się sama u siebie i  podejmuje niezależne decyzje - mówi Cecylia Kuk z Bielska-Białej -  Jestem za Polską wolną, niepodległa, która rządzi się sama u siebie i  podejmuje niezależne decyzje - mówi Cecylia Kuk z Bielska-Białej
Joanna Jureczko-Wilk /Foto Gość

W tłumie, który od wczesnych godzin popołudniowych oblegał oba chodniki ulicy Powązkowskiej i oczekiwał na rozpoczęcie pogrzebowej Mszy św. płk. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki" w kościele św. Karola Boromeusza, widać było góralskie czapki, górnicze pióropusze, harcerskie berety, opaski dawnych żołnierzy AK, młodych ludzi w koszulkach z "wilczymi" nadrukami, transparenty ruchów narodowych i morze biało-czerwonych flag. Kiedy trumna powoli sunęła ulicą Powązkowską w kierunku cmentarza wojskowego, tłum skandował narodowe hasła, posypały się biało-czerwone kwiaty, gdzieniegdzie odpalono race.

Cecylia Kuk przyjechała na pogrzeb "Łupaszki" aż z Bielska-Białej.

- Jestem matka-Polka, patriotka - mówi o sobie. -  Jestem za Polską wolną, niepodległa, która rządzi się sama u siebie i  podejmuje niezależne decyzje. Czekamy na kolejne identyfikacje Żołnierzy Niezłomnych i kolejne godne pogrzeby. Dobrze, że doczekałam czasów, kiedy historia jest odkłamywana, bo mnie w szkole o tym nie uczyli. Ja jestem z pokolenia języka rosyjskiego, pochodów pierwszomajowych, 22-lipca, ale to nie były polskie święta.

Z Żywca przyjechała grupa ze Stowarzyszenia Dzieci Serc oraz "pospolite ruszenie", przebrane za grupę rekonstrukcyjną. Najmłodsi ubrali mundury, a w rękach trzymali metalowe, trumienne tabliczki z imionami i nazwiskami żołnierzy niezłomnych. 

- Chcieliśmy dołączyć do oddających hołd pierwszemu z wyklętych, który ma godny pogrzeb z honorami wojskowymi - mówi Jadwiga Klimonda, prezes stowarzyszenia. - Co roku uczestniczymy w obchodach Dnia Żołnierzy Wyklętych 1 marca, chodzimy na Matyskę na zaduszki narodowe. Wszystko co jest związane z naszą ojczyzną, a kiedyś było skrywane, teraz pora, by ujrzało światło dzienne. 

 Z drugiego krańca Polski, z Gdańska przyjechali Beata i Jan Mrozowscy z dwoma dorastającymi synami.

- Jesteśmy tutaj, żeby pokazać dzieciom, że bohaterów trzeba szanować, oddawać im cześć, że należy im się pożegnanie, nawet po 65 latach. Takiej lekcji patriotyzmu nie będą mieli w szkole, nie zobaczą tego w telewizji. Niech wiedza, że w życiu nie są najważniejsze pieniądze, komputer, ciuchy... - mówi Jan Mrozowski.

Pani Katarzyna z Warszawy w ręku trzyma portret młodego "Łupaszki" i ukradkiem ociera łzy. - Ja się odczekałam pogrzebu z honorami żołnierza kiedyś wyklętego, ale moi rodzice już tego nie dożyli - mówi. - Rodzice byli z Lwowa, ojca wywieziono do Rosji, potem dostał się do armii gen. Andersa. Bał się wracać do Polski, bo słyszał o aresztowaniach. Ale powrócił do mojej matki, która już była przesiedlona na Górny Śląsk. Całe życie się tułali i w tzw. wolnej Polsce mieli ciągle problemy. Ojciec był odwiedzany przez panów w paskudnych kapeluszach. Takie to były paskudne czasy... Ale teraz patrzę z nadzieją  na to, że tylu tu przyszło młodych ludzi, dzieci prawie. I oni muszą tę niezakłamaną historię poznać. Dla nich płk. Zygmunt Szendzielarz już nie jest zdrajcą, ale bohaterem.