Zmarł o. Robert Drużkowski OP

jjw, serwis AW

publikacja 15.12.2016 19:08

W piątek pogrzeb najstarszego mieszkańca klasztoru ojców dominikanów na Służewie.

Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie... Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie...
Joanna Jureczko-Wilk/ Foto Gość

W nocy 14 grudnia po ciężkiej chorobie zmarł o. Robert Drużkowski OP. Miał 82 lata, z których 63 przeżył w zakonie kaznodziejskim. Uroczystości pogrzebowe odbędą się 16 grudnia w kościele św. Dominika na Służewie (ul. Dominikańska 2). O 11.30 rozpocznie się modlitwa różańcowa, a o Msza pogrzebowa. Po niej nastąpi odprowadzenie ciała Zmarłego na cmentarz przy ul. Wałbrzyskiej.

Juliusz Drużkowski urodził się 8 sierpnia 1934 r. w Wołosowie nieopodal Lwowa. W 1952 r. wstąpił do Zakonu Dominikańskiego i przyjął imię Robert. Rok później złożył pierwsze śluby zakonne. W Wielki Piątek, 27 marca 1959 r., w kaplicy św. Jacka w krakowskiej bazylice Świętej Trójcy złożył na ręce ówczesnego prowincjała dominikanów, o. Edmunda Sochackiego, śluby wieczyste. Dwa lata później, 15 czerwca 1961 r., przyjął święcenia kapłańskie.
Pierwszym miejscem jego kapłańskiej posługi był dominikański klasztor na warszawskim Służewie. Pracował tu przez 9 lat, zajmując się m.in. katechizacją dzieci i młodzieży. Opiekował się także bielankami.

Był wielokrotnie wybierany przeorem w wielu klasztorach. Urząd ten pełnił przez 9 lat we Wrocławiu (będąc tam również proboszczem), przez 9 lat w Krakowie, w klasztorze na Freta przez 6 lat oraz po 3 lata w Gdańsku i Małym Cichym. Pracował także duszpastersko z młodzieżą, m.in. w Warszawie, Prudniku i Jarosławiu. Posługiwał także w seminarium duchownym w Gdańsku-Oliwie, współpracował z NSZZ „Solidarność”. Troszczył się także o pomoc charytatywną dla potrzebujących, pomagał w organizacji pracy dla internowanych w stanie wojennym i członków ich rodzin.

W 2003 r. ponownie zamieszkał na Służewie. Z wielkim oddaniem posługiwał wobec chorych, wspierał także pracę parafialną. Często ofiarował Msze święte w intencji zmarłych. Przez ostatnie miesiące sam doświadczał trudów choroby nowotworowej. Do końca pozostał pogodny i bardzo życzliwy.