Bóg nas ocalił

Tomasz GołąB

|

Gość Warszawski 32/2017

publikacja 10.08.2017 00:00

Ze szpitalnych okien zobaczyła chłopców w wieku 13–15 lat. Na tle zwyczajnych szarych ubrań wyróżniały się biało-czerwone opaski. To byli pierwsi powstańcy warszawscy. Każdy trzymał w ręku granat.

Niemcy czuli respekt przed kornetem,  czyli nakryciem głowy s. Lucyny. Niemcy czuli respekt przed kornetem, czyli nakryciem głowy s. Lucyny.
Archiwum MPW

Tak zapamiętała początek Powstania Warszawskiego s. Lucyna Reszczyńska. Urodziła się 1 maja 1916 r. Do szarytek wstąpiła w 1938 roku. Przez rok była w nowicjacie, potem 2 lata uczyła się w szkole pielęgniarskiej. Od 1942 r. pracowała w szpitalu dziecięcym przy ul. Kopernika.

8-latka, która podpaliła czołg

Wśród pacjentów była 8-letnia Basia, która butelką benzyny podpaliła niemiecki czołg. Hitlerowcy w odwecie przestrzelili jej płuco. Plującą krwią dziewczynę przynieśli na rękach powstańcy. Szpital był pełen dzieci, także niemowląt. Część z nich przeniesiono z łóżeczkami do piwnic, by zrobić miejsce dla rannych na parterze i wyższych piętrach. Brakowało nie tylko warunków sanitarnych. Dzieci umierały z braku odpowiedniego odżywiania, choć siostry pod ostrzałem przedzierały się po mleko do klasztoru szarytek przy ul. Tamka 35. Zapasy lekarstw i żywności szybko się kurczyły. Gdy Niemcy na oczach wszystkich rozstrzelali piekarza, zabrakło także chleba. Każda wyprawa po owoce czy jarzyny do ogródków na Powiślu mogła skończyć się śmiercią. Ale głód był silniejszy niż strach przed kulami. Nie lepiej było z dostępem do wody, choć szpital miał studnię na podwórzu. Zaczęła się szerzyć czerwonka – wspominała po latach s. Lucyna Reszczyńska w relacji dla Archiwum Historii Mówionej i na łamach miesięcznika „Puls”, dodając, że mimo tak tragicznych warunków nikt nie załamywał rąk.

Dostępne jest 36% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.