Łódź podwodna z Żoliborza. Naziści nie dali rady jej znaleźć

Tomasz Gołąb Tomasz Gołąb

publikacja 26.08.2017 14:02

Usytuowana w sercu Żoliborza radiostacja była głównym środkiem łączności między Naczelnym Dowództwem Polskich Sił Zbrojnych a okupowaną Polską.

Łódź podwodna z Żoliborza. Naziści nie dali rady jej znaleźć

Halina otworzyła drzwi. Dopiero wówczas zobaczyła, że na stole pozostały szyfrowane telegramy. Niewiele brakowało, by bibułki z rzędami cyfr odnaleźli plądrujący dom gestapowcy. Byli wściekli, bo wiedzieli, że gdzieś nadaje i odbiera meldunki podziemna radiostacja. Ale do końca jej nie znaleźli.

Władysław Rodowicz, brat Kazimierza i Stanisława, policzył, że w obławie na „Łódź podwodną” wzięło udział w sumie około 2 tys. niemieckich żołnierzy. Usytuowana w sercu Żoliborza radiostacja była głównym środkiem łączności między Naczelnym Dowództwem Polskich Sił Zbrojnych a okupowaną Polską. Kurierom w tym czasie dotarcie z bezcennymi informacjami do Paryża zajmowało nawet 10 dni. Nic dziwnego, że już od końca grudnia 1939 r. Stanisław Rodowicz ze swoim szwagrem Michałem Nałęcz-Dobrowolskim bardzo intensywnie pracowali nad planami dobrze zabezpieczonej radiostacji. Pomagał mu najmłodszy brat, Władek, który później przeszedł obozy koncentracyjne, Majdanek i Auschwitz. Kazik, który dostał się do niemieckiej niewoli, w 1947 r. wyjechał do Wenezueli.

Do tej pory Stanisław utrzymywał rodzinę, pracując we własnej Wytwórni Filmów Naukowych; stworzył ponad 20 filmów. Dom na Żoliborzu Oficerskim pobudował jego ojciec, także Stanisław, walczący w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. Był członkiem zarządu Sodalicji Mariańskiej inteligencji warszawskiej, brał udział w budowie kościoła św. Stanisława Kostki i budynków Zakładu dla Niewidomych w Laskach. Ojciec Stanisława Rodowicza należał też do inicjatorów budowy linii kolejowej na Półwyspie Helskim. 20 września 1939 r. służąc w 6 Baonie Saperów został wzięty do niewoli przez Armię Czerwoną na granicy z Węgrami. Internowany w Kozielsku, podzielił los innych polskich oficerów zamordowanych przez NKWD w Katyniu. Losy jego synów, Kazimierza, Władysława i Stanisława Rodowiczów, opisał Marcin Ludwicki w książce wydawnictwa Fronda pt. „Niezatapialni i łódź podwodna”.

Syn Stanisław ukończył Szkołę Podchorążych Łączności w Zegrzu w stopniu podporucznika rezerwy. 31 sierpnia 1939 r. został dowódcą plutonu w kompanii łączności 28 Dywizji Piechoty. Dom Rodowiczów przy Fortecznej 4 podczas bombardowania na dzień przed kapitulacją Warszawy, 27 września 1939 r., został trafiony pociskiem. Nie nadawał się do zamieszkania. Wówczas żona młodego Stanisława, Krystyna przeniosła się z córeczką Wandzią do sąsiadów, pod numerem 6, razem z babcią Stanisławą i teściową.

Łódź podwodna z Żoliborza. Naziści nie dali rady jej znaleźć   Książka prezentująca dzieje niezwykłej rodziny i fascynującej radiostacji ukazała się w wydawnictwie FRONDA Pod „czwórką” Stanisław postanowił wybudować odpowiedni schron, w którym można by umieścić radiostację Komendy Głównej ZWZ. Projekt lokalizacji między fundamentami klatki schodowej zniszczonego domu przy Fortecznej 4 uzyskał aprobatę płk. Stefana Roweckiego „Grota”, komendanta głównego Związku Walki Zbrojnej. „W kwietniu 1940 r., kiedy udało się zdobyć środek transportu – mały wózek zrobiony z dwóch kół samochodowych – można było rozpocząć prace. Całymi dniami czteroosobowe ekipy, kucając lub leżąc, na trzy zmiany wykopywały ziemię spod fundamentów. W nocy rozwożono ją wózkiem i równomiernie rozsypywano w 600-metrowym ogrodzie, który szybko podniósł się o pół metra” – czytamy w książce Marcina Ludwickiego.

 

Teściowa Stanisława miała mu za złe, że gdy wokół szaleją Niemcy, on czyta sensacyjne bajeczki. Rzeczywiście, Stach zgromadził wszelkie dostępne książki

Edgara Wallace’a, bardzo popularnego przed wojną autora kryminałów, który szczegółowo opisywał tajemnicze domy z przesuwanymi ścianami i świetnie zamaskowanymi skrytkami, w których chowali się bohaterowie. Ale ta wiedza była mu bardzo potrzebna. Stała się inspiracją dla najlepiej zakonspirowanej konspiracyjnej radiostacji Polski Podziemnej, przy której wykorzystał całą techniczną wiedzę i umiejętności. Trzeba było nie tylko wykopać podziemny schron, ale także wykonać tajne wejście, poprowadzić instalacje, założyć system alarmowy. W domu nad schronem i w okolicach umieszczono kilkadziesiąt mikrofonów, które pozwalały pracującym w środku szyfrantom orientować się w sytuacji na górze. Trochę jak w odciętej od świata łodzi podwodnej. To stąd, oraz z powodu pomysłowego systemu wejścia wzięła się nazwa najsłynniejszej radiostacji okupacyjnej Warszawy.

„Ostatni stopień schodów do piwnicy był wysuwany tak zmyślnie, że nikomu nie mogła przyjść na myśl możliwość jego wyjęcia. Jeśli jednak ktoś by to zrobił, to pod stopniem, we wgłębieniu betonu, znajdował rurę z kranem, z którego po odkręceniu kurka leciała woda. Wtajemniczeni wiedzieli, że należy cały kran wraz z rurą złamać w nasadzie, co zwalniało zatrzask” – wspominał po latach brat Stanisława, Władysław. Dopiero odsuwając podłogę widać było otwór, przez który można było wsunąć się po drabince i zejść do podziemia.

Niemożność wykrycia nadającej nieustannie polskiej radiostacji wprawiała gestapo w furię. Nie udało się im dotrzeć do niej za pomocą samolotów, ani sprowadzonym z Berlina specjalnym samochodom z namiernikami.

Dla naszych Czytelników mamy trzy egzemplarze książki ufundowane przez wydawnictwo Fronda. Prześlemy je 10., 20. i 30. Czytelnikowi, który polubi nasz profil FB i powiadomi nas o tym mailem: warszawa@gosc.pl. Książki wyślemy pocztą.