Zmarł Mścisław Lurie, cudownie ocalony z Rzezi Woli

Tomasz Gołąb Tomasz Gołąb

publikacja 23.06.2018 22:19

O jego mamie, Wandzie Lurie, mówiono: polska Niobe. O nim: pierworodny powstania warszawskiego. Przeżyła egzekucję w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. 15 dni później urodził się Mścisław.

Zmarł Mścisław Lurie, cudownie ocalony z Rzezi Woli

Był ikoną Powstania Warszawskiego na Woli. 

- Nie wiem, ile Pan Bóg ma dla mnie jeszcze lat. Ale wierzę, że skoro zechciał ocalić życie mojej mamy i moje, to miał w tym cel. Nie mogę narzekać na nieciekawe życie, choć raczej biedne. Pytają: jak można przeżyć tyle i nie być pesymistą? Tym, którzy „zazdroszczą” biografii, mówię czasem z przekąsem, żeby wzięli choć jedną chorobę. Ale nie zawał, żylaki, chore serce, reumatyzm… Cierpię na poobozową bezsenność. Śpię godzinę-półtorej. Najwyżej. Śnię koszmary. Panicznie boję się tłoku, głodu, ciemności, ognia, munduru… Tak mi już pewnie zostanie. Jedno marzenie mam tylko: choć raz postawić z żoną stopę na Ziemi Świętej. Ale jak to zrobić, skoro za przeżycie eksterminacji ludności Woli, za wypędzenie z miasta, za obóz ZUS doliczył mi do emerytury 1,69 zł, a na leki musimy wydać ponad 900 zł? - mówił nam jeszcze rok temu Mścisław Lurie, cudownie ocalony z Rzezi Woli.

Spotkać go można było zawsze 5 sierpnia na uroczystości w hołdzie Ludności Cywilnej Woli przy Pomniku Pamięci 50 Tysięcy Mieszkańców Woli Zamordowanych przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego, która odbywa się na Skwerze w rozwidleniu ul. Leszno i Solidarności.

Dr Mścisław Lurie był współzałożycielem i aktywnym członkiem Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę. Działał społecznie pomagając bezrobotnym przy Polskim Stowarzyszeniu Chrześcijańskich Przedsiębiorców w Warszawie. Współpracował intensywnie z Fundacją Polsko-Niemieckie Pojednanie. Był autorem publikacji poświęconej pamięci Jego matki, Wandzie Lurie, pt. "Polska Niobe", która została wydana w 60. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego.

W 1944 r. cudownie ocalała w egzekucji ludności na Woli jego matka, Wanda Lurie, która podczas rozstrzeliwania była w ostatnim miesiącu ciąży.

Gdy zrozpaczona błagała Niemców, by ratowali ją i dzieci, któryś zapytał czym się wykupi. Wyjęła trzy złote pierścionki. Wziął je, ale za chwilę uderzył jej 11-letniego syna: „Prędzej, ty polski bandyto”.

- Podeszłam w ostatniej czwórce wraz z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą - rączkę starszego. Dzieci szły płacząc. Starszy widząc zamordowanych krzyczał, że nas zabiją - wspominała.

Pierwsza kula dosięgnęła Wiesława. Następne - Ludmiłę i Leszka. Kolejna miała zabić mamę. 

Przewróciła się na lewy bok. Kula trafiła w kark, przeszła przez dolną część czaszki, wychodząc przez lewy policzek. Dostała krwotoku ciążowego, a wraz z kulą wypluła kilka zębów. Czuła drętwienie lewej części głowy i ciała. Była przytomna i leżąc wśród trupów widziała wszystko, co się działo dookoła.

Kolejne trzy kule raniły ją w nogi. Ale wciąż żyła. Choć egzekucje trwały aż do późnego wieczora, a kolejne trupy padały na nią i obok. Oprawcy chodzili po ciałach, dobijali żyjących i rabowali kosztowności. Wandzie Lurie zdjęli z ręki zegarek. Ale nie zauważyli, że oddycha. Cud?!

- W przerwach między dobijaniem i rabunkiem Niemcy pili, śpiewali, śmiali się. Leżałam tak przyciśnięta trupami w kałuży krwi. Myślałam tylko o śmierci, jak długo będę się męczyć - z trudem relacjonowała.

- Modliła się. Trzeciego dnia poczuła moje ruchy pod sercem. Musiała wstąpić w nią nadzieja i jakaś nowa siła, skoro udało się jej, postrzelonej, z krwotokiem, w ostatnim miesiącu ciąży wygrzebać ze stosu ciał - mówił nam rok temu syn Wandy Lurie, Mścisław. Zastanawiał się, dlaczego Bóg pozwolił im przeżyć Rzeź Woli. Tylko w fabryce „Ursus” zabito przecież ponad 7,2 tys. osób.

Wanda Lurie nie zdołała wydostać ze zwału trupów zwłok rozstrzelanych dzieci i ukryć w fabrycznych piwnicach pełnych węgla. Postanowiła, że zrobi to później. Heroicznej matce z największym trudem udało się wydostać na ul. Skierniewicką. Ale spotkani Ukraińcy zapędzili ją do kościoła św. Wojciecha, gdzie urządzono obóz przejściowy dla ludności cywilnej z różnych dzielnic.

- To, co działo się w samym kościele, było przerażające. Straszny zapach, lekarz operujący na ołtarzu rannego, żołdacy chodzili przebrani w szaty liturgiczne, pili z kielichów mszalnych alkohol. Ściany świątyni pokryte były inskrypcjami, nazwiskami osób, które przez ten kościół przeszły - wspomina ks. Stanisław Kicman, wówczas siedmioletni świadek wydarzeń z pierwszych dni sierpnia.

Leżała przy głównym ołtarzu. Bez żadnej pomocy, z odrobiną wody podaną przez współtowarzyszy niedoli. Po dwóch dniach została przewieziona furmanką z ciężko rannymi i chorymi do obozu Dulag 121 w Pruszkowie. Stamtąd do szpitala. 20 sierpnia urodziła syna, Mścisława, od miejscowości Mścisławów w rodzinnych stronach ojca, na Litwie. Męża odnalazła po pół roku. Zmarł w 1960 r. Ona 29 lat później, wychowując jeszcze jedną córkę, Bożennę.

Syn Wandy Lurie był doktorem nauk chemicznych i pedagogiem. Przez długie lata pracował w Instytucie Kształcenia Nauczycieli. Cały czas walczył o to, aby pamięć o jego matce i tysiącach innych mieszkańców Woli nie uległa zatarciu. Od 2004 r. skwer w pobliżu dawnego domu nosi imię Wandy Lurie. Co roku jej syn składał kwiaty przed Pomnikiem Ofiar Rzezi Woli. Mścisław Lurie zmarł 22 czerwca. Pogrzeb odbędzie się 27 czerwca o godz. 12 w kościele Wniebowstąpienia Pańskiego przy al. KEN 101.