Oddychać Maryją jak kard. Wyszyński i o. Kolbe

Agnieszka Kurek-Zajączkowska

publikacja 16.11.2019 21:21

Świadkowie życia Prymasa Tysiąclecia spotkali się na konferencji mazowieckiej wspólnoty Rycerstwa Niepokalanej w Świątyni Opatrzności Bożej.

Oddychać Maryją jak kard. Wyszyński i o. Kolbe - Przydzieleni prymasowi kapelan i siostra zakonna mieli podsłuchiwać i donosić. Kard. Wyszyński okazywał im zaufanie i życzliwość - przypomniał o. Bartoszewski. Agnieszka Kurek-Zajączkowska /Foto Gość

Jak przekonywał 16 listopada o. dr Stanisław Piętka OFMCap, prezes narodowy Rycerstwa Niepokalanej, kard. Wyszyński był spadkobiercą maryjnej duchowości kolbiańskiej. - Prymas koncentrował się na Matce Bożej Częstochowskiej, a o. Maksymilian na Niepokalanej. Obaj byli gorliwymi czcicielami Maryi. Jest to jednocześnie punkt bardzo biblijny i bardzo polski - mówił.

Przypomniał, że prymas Wyszyński był w Niepokalanowie 47 razy z wizytami oficjalnymi. - Przemawiając do nas powiedział: "Nie gaście ducha ojca Maksymiliana" i powtórzył to trzykrotnie. Warto zauważyć, że zarówno o. Maksymilian, jak i prymas Wyszyński, przed ważnymi decyzjami trwali na modlitwie zawierzając sprawy Matce Bożej, a później byli już spokojni o rozwiązanie - przypomniał o. Piętka.

Obecna na spotkaniu Anna Rastawicka, wieloletnia bliska współpracowniczka prymasa, zauważyła, że ludzie traktowali kard. Wyszyńskiego jak ojca. - Prymas był poważny w codziennym życiu, ale też bezpośredni i życzliwy. Zapraszał studentów na pączki. Był bliski. Wiedział, kto z nas lubi jabłka i je sam obierał. Nie walczył z żadnym ustrojem, ale zabiegał o człowieka. Jeden raz słyszałam, jak się zdenerwował. Siedzieliśmy przy stole i ktoś krytykował bezpodstawnie pewnego księdza. Innym razem, gdy zmarł Gomułka, cieszyliśmy się, że nareszcie przestanie nam szkodzić. Usłyszał to prymas i powiedział: "Nie mówcie tak źle przy mnie. Nie policzkuje się ściętej głowy" - opowiadała.

Oddychać Maryją jak kard. Wyszyński i o. Kolbe   W spotkaniu uczestniczyli krewni kard. Wyszyńskiego.

Przypomniała również, że kard. Wyszyński od najmłodszych lat nie rozstawał się z różańcem, tęsknotę za swoją wcześnie zmarłą mamą wypełnił tęsknotą do Matki Najświętszej, a po zawierzeniu trudnych spraw Maryi czuł się spokojny i do tego przekonywał kapłanów. - Mówił, że nie wystarczy wszystkiego oddać Maryi, a trzeba Jej nieustannie pomagać. Dlatego właśnie powołał dzieło Pomocników Matki Kościoła. Umierał przed obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej. Z nim podróżował. Zabrał go również na konklawe. Wybór Karola Wojtyły na papieża też przypisywał Maryi - mówiła Anna Rastawicka.

Głos w dyskusji zabrał również o. Gabriel Bartoszewski OFMCap, wicepostulator procesu beatyfikacyjnego kard. Wyszyńskiego, opowiadając o błogosławionych owocach trzyletniego uwięzienia prymasa. - Zaraz po porwaniu z Warszawy kard. Wyszyński był przetrzymywany w dawnym, ale odebranym zakonowi, klasztorze kapucyńskim w Rywałdzie. Panowały w nim bardzo trudne warunki bytowe. Okna zasłonięto prymasowi "Trybuną Ludu". Nie mógł wychodzić na korytarz. W swojej celi, pisząc ołówkiem po ścianie, erygował stacje Drogi Krzyżowej. Ta droga zachowała się do dziś. Gdy po dwóch tygodniach trafił do Stoczka, opracował plan pracy i modlitwy, którego trzymał się do końca pobytu w więzieniu. Razem z przydzielonymi mu księdzem kapelanem i siostrą zakonną przez trzy lata żyli w ciągłej modlitwie, która pokrywała wszystkie bóle i słabości. Ten czas okazał się wybitnie owocny. Był wypełniony pracą. Prócz ślubów kardynał opracował przygotował 9-letnią nowennę – przypomniał kapucyn.

Dyskusję panelową świadków życia prymasa prowadził red. Bogdan Rymanowski.

Konferencja "Oddychać Maryją" odbyła się dokładnie w. 71. rocznicę podpisania przez papieża Piusa XII bulli nominacyjnej powołującej ks. Wyszyńskiego arcybiskupem gnieźnieńskim i warszawskim.

Tak samą nominację opisywał Prymas Wyszyński: „W każdej drodze jest myśl przewodnia, jakieś światło, które człowiek usiłuje utrzymać w oczach, aby nie pozostać w ciemności i nie zabłądzić. Mam takie światło w swoich oczach od początku, szczególnie od chwili, gdy śp. kardynał August Hlond w 1946 roku posłał mnie na stanowisko biskupa lubelskiego, a potem po dwóch i pół latach pracy Stolica Apostolska wezwała mnie na stolicę świętych Radzima i Wojciecha, do Gniezna, i na stolicę metropolitarną do Warszawy. Ogromnie się tego lękałem i zdecydowanie się broniłem, ale powiedziano mi, że Ojcu Świętemu się nie odmawia. ... Nie czułem się przygotowany do tak odpowiedzialnej pracy, zwłaszcza w dwóch archidiecezjach, i to odległych, mających odmienne właściwości, z którymi trzeba się było liczyć.”