W niebie nie ma emerytury

Joanna Jureczko-Wilk Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 31.10.2020 21:51

Święty spokój, wieczne odpoczywanie… Nic z tych rzeczy! Święci mają ręce pełne roboty, żeby z miłością nam pomagać.

Związani z Warszawą święci, błogosławieni i kandydaci na ołtarze. Związani z Warszawą święci, błogosławieni i kandydaci na ołtarze.
Joanna Jureczko-Wilk /Foto Gość

Karmelitanka św. Teresa od Dzieciątka Jezus obiecała, że nie będzie odpoczywać w niebie, ale po swojej śmierci ześle deszcz róż na ziemię. "Jestem pewna, że Pan Bóg pozwoli mi pełnymi rękami wylewać swoje łaski" - mówiła z przekonaniem.

Stygmatyk o. Pio miał powiedzieć, że po śmierci zrobi więcej hałasu niż za życia. I słowa chyba dotrzymał. W Domu Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo pacjenci widzą czasami sunąca korytarzem postać św. o. Pio, a najmłodsi pacjenci po operacjach opowiadają, że podczas zabiegów wcale się nie bały, bo za rękę trzymał ich zakonnik z siwą brodą. 

Z kolei św. s. Faustynie Jezus obiecał, że jej rola nie skończy się wraz z ziemskim życiem, ponieważ sekretarką Bożego miłosierdzia będzie zarówno "w tym, jak i przyszłym życiu".

Także inni święci i błogosławieni zapewniali, że nie odchodzą na zasłużoną niebiańską emeryturę. Chcą być naszymi towarzyszami i przyjaciółmi, nawet jeśli na ziemi osobiście ich nie spotkaliśmy. Bo dla pięknych dusz granica życia tu i tam nie istnieje.

"Jak będę na tamtym świecie, więcej dla was zrobię u Pana Jezusa" - mówił przed śmiercią w 1931 r. ks. Ignacy Kłopotowski do zakonnic założonego przez siebie Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej. I tak rzeczywiście się stało.

Jego wstawiennictwu przypisuje się to, że żadna loretanka nie zginęła z powodu działań wojennych. Czuwał nad nimi także w trudnych kolejnych dekadach. Po wojennych bombardowaniach siostry odbudowały drukarnię na warszawskiej Pradze. Utrzymały ją także w czasach cenzury, reglamentacji papieru, odgórnego limitowania tytułów wydawniczych i nękań ze strony komunistów. 

Teraz wydawnicze dzieło zapoczątkowane przez bł. I. Kłopotowskiego, rozrosło się na placówki we Włoszech, Rumunii i na Ukrainie. Każda wydana w zakonnej drukarni w Rembertowie książka i czasopismo idzie w świat z modlitwą i błogosławieństwem dla przyszłych czytelników.

I nie tylko wydawcom i dziennikarzom błogosławi z nieba bł. ks. Kłopotowski, który jako proboszcz warszawskiej parafii Matki Bożej Loretańskiej słynął z pracowitości, zmysłu organizacyjnego oraz wielkiego serca dla sierot i osób życiowo zagubionych. Do sióstr loretanek napływają świadectwa osób, które dzięki wstawiennictwu kapłana znalazły pracę, obroniły doktorat, znalazły kochającego męża lub żonę, wyszły na prostą z bardzo trudnych życiowych sytuacji.

- W "Gościu Niedzielnym" przeczytałam notatkę o zakończeniu procesu beatyfikacyjnego pielęgniarki i współpracowniczki bp. Karola Wojtyły, Hanny Chrzanowskiej, która była ochrzczona w Wiązownie. Zainteresowałam się, czy chodzi o tę samą podwarszawską Wiązownię, w której kiedyś mieszkałam. Zadzwoniłam do dawnych znajomych, ale nikt o Hannie nic nie wiedział. Pomyślałam: no jak to?! I w głowie już miałam sześciopunktowy plan działania - mówi Teresa, u której w warszawskim mieszkaniu wisi duży portret bł. Hanny, patronki służby zdrowia, wychowawczyni wielu pokoleń pielęgniarek i twórczyni sieci pomocy parafialnej w archidiecezji krakowskiej.

Powstał na jej zamówienie, a teraz kolportowany jest w tysiącach małych obrazków z modlitwą za wstawiennictwem błogosławionej - pierwszej osoby wyniesionej na ołtarze, która urodziła się w Warszawie. I pierwszej kobiecie w gronie świętych i błogosławionych związanych ze stolicą.

- Niedawno zadzwonił znajomy naszej rodziny, chorujący na raka krtani. Chciał się pożegnać przed trudną operacją, której skutkiem miała być utrata głosu. Od razu pojechałam do kościoła w Wiązownie i wpisałam intencję do wyłożonej obok relikwii bł. Hanny księgi próśb i łask. Niedługo potem dostaliśmy wiadomość, że operacja się udała, a nasz znajomy może normalnie mówić. Takich wysłuchanych próśb było dużo - wspomina Teresa. Jak dodaje, błogosławiona pielęgniarka jest jej prawie tak samo bliska jak patronka - św. Teresa z Avili.

- Czuję, że pomaga mi porządkować moje sprawy, nauczyła mnie z wdzięcznością patrzeć na codzienność, która może być nieustanną modlitwą. Dzięki niej, benedyktyńskiej oblatce, zainteresowałam się benedyktyńską duchowością - mówi Teresa.

 "W każdym utrapieniu trzeba szukać woli Bożej, dlatego w Bogu trzeba szukać spokoju. Najlepiej w cichej modlitwie, w polecaniu wszystkiego, co się czyni, Bogu" - mówił bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Od momentu jego męczeńskiej śmierci 36 lat temu, przy jego grobie obok żoliborskiego sanktuarium jego imienia, niezależnie od pory roku i pogody stoją zapalone znicze i świeże kwiaty, przychodzą ludzie szukający wsparcia w różnych problemach.

- To miejsce zmienia myślenie człowieka. Nadal żyje duchowością ks. Jerzego, który nie zajmował się tłumem, ale człowiekiem - z jego problemami, rozterkami, pytaniami. On je rozumiał. Starał się pomóc, wskazywać różne drogi, ale zawsze pozostawiał wolny wybór - podkreśla Paweł Kęska z Muzeum i Ośrodka Dokumentacji Życia i Kultu Księdza Jerzego Popiełuszki.

Kapłan z Żoliborza był zawsze blisko świeckich, potrafił uruchomić w nich międzyludzką solidarność, gotowość obrony prawdy i wiary, chociażby miało się za to zapłacić wysoką cenę. Teraz jego relikwie są czczone w 1,5 tys. miejsc na całym świecie. Z wielu krajów płyną na Żoliborz świadectwa tych, którym ks. Jerzy wyprosił u Boga łaski. Blisko 600 z nich dotyczy cudownych uzdrowień.

- Ostatnie dotarło do nas z Afryki. Wiele z nich to uzdrowienia z nowotworów, nieuleczalnych chorób, z uzależnień…Jak za życia, tak i teraz ks. Jerzy wielu pomaga odnaleźć wiarę i Boga - dodaje Paweł Kęska.

- W życiu duszpasterskim często słyszę o tym, jak potężne jest wstawiennictwo ks. Popiełuszki. Zaskakujące jest też to, jak popularny stał się ks. Jerzy wśród najmłodszych. Kiedy na katechezie w szkole podstawowej pytam o to, kim był, podnosi się co najmniej kilkanaście rąk. Można bez wątpienia powiedzieć, że ks. Jerzy prowadzi najlepsze duszpasterstwo w całej Warszawie. Widać, że to, co przerwała jego męczeńska śmierć, kontynuowane jest przez niego dzisiaj z nieba - mówi michalita ks. Mateusz Szerszeń.

- Zawsze, kiedy jest mi trudno, kiedy kłopoty się piętrzą, a ja tracę głowę, patrzę na obrazek św. o. Stanisława Papczyńskiego, który stoi na moim biurku. Podczas życiowych burz jest jak piorunochron. Nie doświadczyłam cudowności, nie czułam zapachu kwiatów, ale kiedy jest źle, jakbym słyszała: dasz radę! I wraca spokój - mówi Joanna.  

"Kiedy brakuje mi sił do życia, czuję się wypalony, wsiadam w samochód i jadę do Wieczernika, do grobu św. Stanisława, aby tam się modlić. Zawsze wracam do domu jak nowonarodzony, z energią i nadzieją" - napisał Roman w księdze łask, wyłożonej w sanktuarium świętego w Górze Kalwarii.

Za życia o. Stanisław Papczyński stał specjalistą od pokonywania kłopotów. W dzieciństwie miał tak wielkie problemy z nauką, że rodzice chcieli odesłać go do wypasania owiec (potem napisał podręcznik retoryki, książki o życiu duchowym, był nauczycielem w kolegiach w Warszawie i Rzeszowie, przewodnikiem duchowym, spowiednikiem ówczesnego nuncjusza apostolskiego Antonia Pignatellego - późniejszego papieża Innocentego XII, oraz Jana III Sobieskiego). 

Początki zakonnego życia też nie były łatwe. Współbracia w zakonie go uwięzili, inni z założonej przez niego pustelni uciekli. Kiedy rodzący się w wielkich trudach pierwszy polski zakon męski przeniósł się z Puszczy Mariańskiej do Wieczernika na Mariankach, okolicznie mieszkańcy procesowali się z zakonnikami o ziemie, aż nawet ich pobili.

Zaprawiony w bojach o. Stanisław nie przejmował się zatargami, ewangelizował wieśniaków, opiekował się ubogimi, pomagał w budowie domu starców i kościoła w sąsiednim Jasieńcu. Zasłynął też cudami. I nadal wyprasza łaski - już z nieba - chorym na nowotwory, rodzinom zagrożonym rozpadem, małżonkom starającym się o dziecko…  

Po ulicach Warszawy i okolic chodziło wielu świętych. W kościele św. Anny na Krakowskim Przedmieściu mistyczne ekstazy przeżywał bł. Władysław z Gielniowa. Niemal 500 lat później jej rektorem był bł. Edward Detkens, zamordowany w czasie drugiej wojny światowej w obozie w Dachau. Wraz z nim w grupie męczenników czasów hitlerowskich beatyfikowano w 1999 r. pallotyna ks. Edwarda Stanka, który teraz patronuje kaplicy w Muzeum Powstania Warszawskiego.

Męczennikiem czasów wojny jest też św. Maksymilian Maria Kolbe, którego klasztor i bazylika w Niepokalanowie są miejscem modlitwy wielu pielgrzymów.

Po ulicy Miodowej krążył błogosławiony kapucyn o. Anicent Kopliński, zwany jałmużnikiem Warszawy. W pobliskim Domu Arcybiskupów Warszawskich rezydował kard. Stefan Wyszyński, którego czerwcowa beatyfikacja została przełożona ze względu na epidemię. Jeden z jego poprzedników, św. Zygmunt Szczęsny Feliński, zarządzał archidiecezją warszawską w czasach zaborów. W jego muzeum, w domu sióstr franciszkanek Rodziny Maryi przy ul. Żelaznej 97, można poznać nie tylko biografię, ale też posłuchać o łaskach uproszonych za jego wstawiennictwem.

Do klasztoru sióstr Matki Bożej Miłosierdzia na Żytniej pukała św. s. Faustyna, która potem w podwarszawskim Ostrówku, w domu państwa Lipszyców zarabiała na zakonny posag. Z klasztorem przy ul. Pieszej związany był św. Klemens Hofbauer, nazywany apostołem Warszawy. Natomiast w mokotowskim sanktuarium św. Andrzeja Boboli codziennie po Mszy św. o godz. 12 odbywają się modlitwy przy trumnie męczennika i patrona Polski.

Tak wielu świętych chodziło po ulicach Warszawy w minionych wiekach. Chodzimy ich śladami. Są naszymi orędownikami w niebie.