Cierpiała, modląc się nieustannie. Bez sprzeciwu

tg /urszulanki.pl

publikacja 25.03.2021 22:06

Siostra Janina Stańska od Matki Łaski Bożej zmarła 21 marca. Siostry urszulanki z ul. Wiślanej mówią, że jej odchodzenie było wielką katechezą.

Cierpiała, modląc się nieustannie. Bez sprzeciwu Zmarła w piątą niedzielę Wielkiego Postu - w dniu, kiedy w kościołach zasłania się krzyże. Archiwum ss. urszulanek

Zawsze prawdomówna i sprawiedliwa wobec siebie i innych. Jeśli zawiniła, miała odwagę przyznać się do błędu i przeprosić, więc obdarzałyśmy ją szacunkiem i uczyłyśmy się od niej pokory. Wzorem dla niej była Maryja, do której miała szczególne nabożeństwo i do której nieustannie zwracała się w modlitwie różańcowej. Zachowałyśmy ją w pamięci jako osobę ciepłą, wierną w relacjach i po macierzyńsku troskliwą - wspominają Urszulanki Serca Jezusa Konającego z ul. Wiślanej, gdzie s. Janina Stańska od Matki Łaski Bożej odeszła do Domu Ojca, pierwszego dnia wiosny, o 14.15.

Zmarła w piątą niedzielę Wielkiego Postu - w dniu, kiedy w kościołach zasłania się krzyże. Utrwalony od wieków zwyczaj każe zasłaniać krzyże na znak żalu i pokuty, a także - z tęsknoty za widokiem Chrystusa, który ukaże się naszym oczom jako Zwycięzca Zmartwychwstały. Odchodziła w pełni świadoma, wyczekująca na spotkanie z Nim. Była na nie gotowa, gdy modliła się na głos: „Przyjdź, Panie Jezu! Matko Boża, przybądź i oddaj mnie całą Jezusowi”. Jej wołanie było potężną katechezą.

Do końca chciała służyć potrzebującym. Pełniąc przez lata dyżury na klasztornej furcie, robiła na drutach czapki i szaliki dla ludzi bezdomnych. Kiedy wybuchła pandemia, szyła dla nich maseczki. W śmiertelnej chorobie, coraz mocniej wyczekiwała i przygotowywała siebie i współsiostry na przyjście Pana. Ten jednak, który zapowiedział: „Tam, gdzie ja jestem, tam będzie i mój sługa” – przeprowadził ją przez krzyż. Cierpiała, modląc się nieustannie, bez sprzeciwu. Czasem tylko, gdy wydawało jej się, że nikt nie słyszy, wydawała jęk. Paliła ją twarz i dłonie, wtedy siostry zasłaniały jej twarz zwilżoną gazą. Była jak Syn Człowieczy „doświadczony chorobą i cierpieniem, jak ktoś, przed kim się zasłania twarz” (Iz 53, 3).

Siostrom przekazywała swój testament: – Za mało modlicie się za kapłanów. Módlcie się za swych kapłanów – mówiła. Swoisty testament zostawiła także swoim najbliższym, prosząc, by się wzajemnie błogosławili. Sama także świadoma, że odchodzi do Domu Ojca, żegnając się z bliskimi, każdego z nich pobłogosławiła.

W na koniec w swoim życiorysie napisała: „Nie przestaję dziękować Bogu za każdy dzień życia, za moich rodziców, którzy tyle wysiłku włożyli w moje wychowanie, za obie siostry moje (...) i za życie w zgromadzeniu. Tyloma łaskami Pan Bóg mnie nieustannie obdarza i ubogaca – niech będzie uwielbiony". Zmarła sześć dni przed swoimi 88. urodzinami.

Z radością wspominała swoje dzieciństwo, choć przerwał je gwałtownie wybuch II wojny światowej. Rodzice s. Janiny – Aleksandra z domu Gil-Wasilczuk i Stefan byli dobrym, kochającym się małżeństwem. W ich domu panowała atmosfera religijna obok szacunku, pokoju i wzajemnego zaufania. Co tydzień rodzice prowadzali swoje córki na niedzielną Mszę św., a każdy dzień kończyli wspólną, rodzinną modlitwą. Byli zwyczajnymi, prostymi ludźmi, a jednocześnie jakoś wyjątkowi. Mama czytała dzieciom dużo książek, tata wiele z nimi rozmawiał, a cała rodzina często chodziła do teatru.

Tuż przed wybuchem wojny przyszła na świat jej młodsza siostra, Stanisława. Z tego okresu siostra Janina wyniosła niezwykle tragiczne wspomnienia. Jako warszawianka szczególnie boleśnie przeżyła Powstanie Warszawskie, kiedy została zastrzelona jej starsza siostra – Barbara i zginął tata, ratując życie sześciu osób. Wspominała po latach, że gdy podczas powstania palił się dom, mama swoimi rękami osłaniała od ognia twarze córeczek. O tym wydarzeniu przypominały jej potem blizny, które pozostały na poparzonych dłoniach mamy.

Tragiczne przeżycia czasu wojny pozostawiły rany w sercu, ale jednocześnie pogłębiły jej wiarę i umocniły w obecnym od wczesnego dzieciństwa przekonaniu, że Chrystus wzywa ją do życia konsekrowanego. Wybór jej padł na Zgromadzanie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Zanim jednak mogła pójść za swym powołaniem, zmuszona była jak najszybciej zdobyć zawód i podjąć pracę zawodową, aby zarobić na życie rodziny. Mama bowiem została zwolniona z pracy z „wilczym biletem” za to, że wzięła udział w procesji Bożego Ciała. Siostra Janina rozpoczęła więc pracę zawodową zaraz po ukończeniu szkoły krawieckiej i zdobycia stopnia czeladnika. Miała wówczas 17 lat.

Trzy lata później wstąpiła w Warszawie do Zgromadzenia Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Mogła wreszcie zrealizować pragnienie swego serca. Był rok 1953 i panował mroczny okres stalinizmu. Dlatego maturę zdała w 1955 r. w trybie wieczorowym. Po maturze podjęła pracę katechetki w warszawskich parafiach św. Augustyna i św. Jakuba. W latach 1956–1957, po odbyciu nowicjatu w Pniewach i po złożeniu pierwszej profesji, wróciła do Warszawy i ponownie podjęła pracę katechetki. Katechizowała dzieci kolejno przy parafiach św. Królowej Jadwigi, św. Augustyna i św. Teresy na Tamce. W tym okresie też zaocznie studiowała na wydziale teologii na ATK w Warszawie. Śluby wieczyste złożyła w 1960 r. Od roku 1969 r. zaczęła pełnić funkcję przełożonej: najpierw w Sycowie, potem od 1976 r. kierowała Centrum Warszawskim. Po zakończeniu czteroletniej kadencji, od 1980 r. przez 10 lat była przełożoną Centrum Południowego, następnie kierowała Domem Samotnej Matki w Tarnowie, potem – nowo powstałym domem w Krakowie, a wreszcie w latach 2000–2003 była przełożoną domu w Augustowie. Podlegające jej siostry wspominają, że była przełożoną niezwykle taktowną i dyskretną, choć wymagającą i czasami surową.

Kiedy po latach znowu wróciła do Warszawy, niemalże do śmierci pełniła służbę na furcie. Dużo modliła się w tym czasie, dużo czytała nie tylko książek, ale i opiniotwórczych gazet. Interesowała się polityką i żyła sprawami zgromadzenia, Kościoła i naszej ojczyzny. W modlitwie zawsze pamiętała o Polsce, a szczególnie – o prezydencie RP. W latach 1969–1990, kiedy uczestniczyła w kolejnych kapitułach, miała możność głębokiego wniknięcia w charyzmat naszego zgromadzenia. Dlatego tak bardzo leżała jej na sercu sprawa udziału sióstr urszulanek w katechizacji oraz troska o najbiedniejszych.

– Kim była s. Janina? Jaką ją zapamiętałyśmy? Na pewno była mocną osobowością, odważną i prawą. Zapamiętałyśmy dobrze jej mądre oczy, uważnie wpatrzone w swojego rozmówcę i jej ciepły głos, którym podejmowała poważne i szczere rozmowy. Siostry, a także studentki przychodziły do niej z pełnym zaufaniem i powierzały jej swoje trudne nieraz sprawy, bo wiedziały, że jest niezwykle mądra życiowo, taktowna i dyskretna – wspomina s. Małgorzata Krupecka.

Msza św. pogrzebowa zostanie odprawiona 26 marca o 10.30 w kaplicy domu Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK, ul. Wiślana 2. Siostra Maria Janina Stańska od Matki Łaski Bożej spocznie w grobowcu zgromadzenia na cmentarzu Bródnowskim, w kwaterze 39 H.