Uniwersytet z człowieczeństwa

Agata Ślusarczyk Agata Ślusarczyk

publikacja 31.07.2021 21:28

"Szacunku dla człowieka nabiera się nie wtedy, gdy widzi się go w pozycji bohatera, ale gdy widzi się człowieka w udręce" - wspominał po latach posługę powstańczego kapelana w Laskach prymas kard. Stefan Wyszyński.

Uniwersytet z człowieczeństwa Kard. Wyszyński z matką Elżbietą Czacką, założycielką zakładu dla ociemniałych w Laskach. Reprod. Henryk Przondziono /Foto Gość

Siostra Faustyna ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża odbywała w Laskach postulat, kiedy na jej drodze stanął ks. Wyszyński. I to dosłownie.

- Szłam holem w naszym Domu Rekolekcyjnym, gdy schodził po schodach. Nie miałam już możliwości wycofania się. Ksiądz prymas - ojciec, jak nazywaliśmy go w Laskach - widząc mnie w stroju postulantki, przystanął i powiedział: "Mamy jakieś nowe dziecko. Skąd do nas przyjechałaś?" - zapytał. Zrobił mi krzyżyk na czole i przytulił - wspomina franciszkanka. - Ten prosty ojcowski gest sprawił, że ks. Wyszyński stał się dla mnie, "szarej myszki", kimś bliskim. Zawsze, kiedy przyjeżdżał do Lasek, a potem po jego śmierci, prowadząc archiwum naszego zgromadzenia, doszukiwałam się we wspomnieniach świadków jego ludzkich cech i tej ojcowskiej czułości. Fascynowało mnie to - dodaje.

Niewidomi wartownicy

Najwięcej świadectw o ks. Wyszyńskim zachowało się z czasów wojny. Ksiądz profesor przybył w 1942 r. do Lasek na prośbę ks. Władysława Korniłowicza, by objąć opiekę duchową nad siostrami i niewidomymi - wcześniej  był w Kozłówce i Żułowie, a następnie w podwarszawskim ośrodku. Doskonale znał to miejsce - od 1926 r. odwiedzał tu swojego spowiednika i kierownika duchowego ks. Korniłowicza. Poznał także matkę Czacką, z którą nawiązał bliską duchową więź. - Kiedy przyjechał w 1942 r., Laski były w 75 proc. zniszczone. Właściwie cały czas żyliśmy na linii frontu i różnych działań wojennych - mówi s. Faustyna.

Poszukiwany już wówczas przez gestapo ks. Wyszyński został ulokowany w bezpiecznym miejscu - pokoju w domu administracyjnym z widokiem na bramę wjazdową, jedyną, przez którą można było się dostać do Lasek. - Widok z okna pozwalał zobaczyć bramę i zbliżające się zagrożenie - wyjaśnia siostra. - Poza tym z domu, w którym mieszkał, było kilka wyjść, którymi w razie niebezpieczeństwa można było się ewakuować. Prosto z budynku można przejść krótką drogą do kaplicy i do domu zakonnego. Z nich, maleńkim korytarzykiem, można było przejść z kolei do schronu, a stamtąd kilkoma drogami wydostać się poza obręb Lasek - dodaje.

Teren Lasek ogrodzony był murem. Na jego rogatkach pełnili wartę niewidomi wychowankowie zakładu w Laskach, którzy nasłuchiwali z daleka nadjeżdżających pojazdów.  - Bardzo łatwo odróżniali, czy jedzie kolumna samochodów, pojedynczy motor czy wóz konny. Słysząc zagrożenie, natychmiast informowali mieszkańców Lasek, stąd było wiadomo, kto i kiedy powinien "zniknąć" z naszego terenu - wyjaśnia franciszkanka.

- Znana jest anegdota, że kiedy ksiądz profesor opuszczał dom, w którym mieszkał, drogę zastąpił mu Niemiec, pytając go, czy nie wie, gdzie mieszka "Wysynski". Odpowiedział mu opanowanym głosem: "Tu, na górze". Po czym udał się do kaplicy, a następnie do schronu - opowiada franciszkanka.

Wojna i co dalej?

Zanim wybuchło powstanie, ks. Wyszyński prowadził w Laskach spotkania i wykłady dla pracowników ośrodka, dla niewidomych i sióstr zakonnych. Prawie codziennie spotykał się z matką Czacką, omawiając bieżące sprawy i pracując nad Konstytucjami Zgromadzenia, i z podopiecznymi Lasek. - W tych wszystkich spotkaniach ksiądz profesor budował w młodych ludziach poczucie, że rola niewidomych jest bardzo ważna: kiedy wojna się skończy, ojczyzna będzie potrzebowała ich wiedzy, umiejętności i zapału. Miał taką świadomość, że to, co tutaj zdobędą, w przyszłości będzie procentowało. Spotkania te wlewały w ich serca nadzieję i dawały pokój - tłumaczy s. Faustyna.


Więcej w bieżącym numerze "Gościa Warszawskiego".