Złotem i żółtkiem

Tomasz Gołąb

|

Gość Warszawski 46/2022

publikacja 17.11.2022 00:00

Coraz więcej osób odkrywa w ich pisaniu życiową pasję. Tworząc na drewnie święte wizerunki, doświadczają pokoju i radości, której nie daje świat.

Złotem i żółtkiem Pisanie ikon przy parafii św. Franciszka z Asyżu w Izabelinie. Tomasz Gołąb/ Foto Gość

Na piętrze budynku przy parafii św. Franciszka w Izabelinie na obszernych stołach leżą deski o wymiarach 42 na 50 cm. Na każdej z nich trzy postacie. Nie ma wątpliwości: ikona Andrieja Rublowa została uznana za jeden z najdoskonalszych przejawów syntezy teologicznej, kanon ikonografów. W osobach trzech aniołów rosyjski mnich przedstawił symbol Trójcy Świętej. Oszczędność symboli ma kierować uwagę ku najważniejszemu przesłaniu. Widać jedynie dom, drzewo i skałę. Na stole znajduje się czasza – symbol kielicha. Te same motywy stara się przenieść na swoje deski kilka osób w izabelińskiej pracowni. W tle sączy się cicho medytacyjna melodia chorału gregoriańskiego. Czuć w powietrzu modlitewne skupienie.

Zakochać się w ciszy

Agnieszka Andrzejuk od 16 lat katechizuje w izabelińskiej podstawówce. Nigdy nie ciągnęło jej do pędzli i farb. Pasją była muzyka. Aż usłyszała, że mama jej uczniów prowadzi przy parafii zajęcia z pisania ikon. Cztery lata temu spróbowała sama, pod okiem Urszuli Żakowskiej. I nie wyobraża sobie, by mogła przestać. Marzy raczej, że w przyszłości, na emeryturze, zaszyje się gdzieś w górach, by poświęcić cały swój wolny czas tylko ikonom.

Jej dom w ciągu czterech lat zmienił się w wielką pracownię: rozstawione farby, pędzle, podkłady, deski, gotowe ikony... Każdemu poleca. Zwłaszcza gdy ktoś szarpie się z własnym życiem, odczuwa wieczny niepokój, może ma problemy z modlitwą.– Pisanie ikon nauczyło mnie cierpliwości wobec swoich słabości, wiary, że warto wytrwale ćwiczyć, pracować, rozwijać się, pokonywać kryzysy. Wraz z nimi przyszła fascynacja modlitwą Jezusową. Zakochałam się w ciszy, medytacji i rekolekcjach ignacjańskich – opowiada A. Andrzejuk, przekonując, że stała się osobą spokojniejszą, bardziej uporządkowaną, ale też bezgranicznie ufającą Bogu.

Wiele osób, które zaczęły pisać ikony, mówi o doświadczeniu wielkiej łaski. Błogosławieństwa, które zaczęli dostrzegać, gdy z modlitwą na ustach zasiedli nad deskami z liściastego drzewa, z niewielkimi pędzelkami, z własnoręcznie wyrabianymi barwnikami. O pokoju w sercu, gdy zaczęli rozważać wielkie tajemnice Boże, malując postacie świętych, aniołów, Matki Bożej, oblicze Chrystusa. Większość z nich nie podejrzewała, że spod ich ręki może wyjść jakikolwiek obraz, nie mówiąc o ikonie.

– Duch tchnie, kędy chce – mówi ks. Roman Trzciński, inicjator akademickiej wspólnoty Woda Życia i misjonarz miłosierdzia, pokazując swoją pierwszą ikonę – mandylion, czyli Oblicze Zbawiciela, namalowane podczas jednego z warsztatów prowadzonych przez Urszulę Żakowską u pallotynów, w trakcie rekolekcji z postem Daniela w Konstancinie-Jeziornie. W ciągu 10 dni powstawał wizerunek Oblicza Chrystusa wpisany w nimb krzyżowy. W czasie obecnych rekolekcji uczestnicy 30. już warsztatów piszą ikonę św. Mikołaja.

Okno na inny świat

W Warszawie istnieje kilka szkół pisania ikon. Czteroletnią prowadzi przy Wspólnotach Monastycznych przy ul. Łazienkowskiej s. Mateusza. Podobnie działają jezuici na Mokotowie i dominikanie na Służewie. W październikowych zajęciach u pallotynów wzięło udział 12 uczestników. Niektórzy przyjechali z daleka – z Hamburga, a nawet z Florydy. Na miejscu uczyli się wszystkiego: od przygotowania podobrazia, po szkic na desce, złocenie podmalówki, pracę nad układem ciała postaci i nanoszenie podpisów. Za trzy miesiące na gotową ikonę będzie można nanieść warstwę werniksu. Tak przygotowany obraz ma przetrwać dziesiątki, a może nawet setki lat.

– Ikona jest oknem, przez które patrzymy w inną rzeczywistość. Może dlatego najpiękniejsze powstają pod palcami osób konsekrowanych i księży? – zastanawia się U. Żakowska.

Z pisaniem ikon zetknęła się 14 lat temu, chociaż ze sztuką była za pan brat od dziecka. Rodzice powtarzali jej, że artysta to nie zawód, ale ona uparła się, że będzie inaczej. W liceum nocami malowała pastelami. Potem z nagrodami skończyła pomaturalną szkołę malarstwa, grafiki i projektowania.

Warsztaty pisania ikon prowadzone przez jezuitę o. Jacka Wróbla w 2008 r. potraktowała jako dar od Boga. Wcześniej 20 lat pracowała w biurze architektonicznym. Brała udział m.in. w projekcie wyróżnionego monumentu w konkursie na Krzyż Papieski. Gdy w parafii św. Franciszka z Asyżu w Izabelinie powstawała Fundacja im. ks. Aleksandra Fedorowicza „Przyjaciele Alego”, zastanawiała się, co może dać parafii od siebie. Ksiądz Ludwik Nowakowski zapytał, czy to nie ona przypadkiem pisze ikony. Wtedy już od 6 lat tworzyła aktywnie środowisko ikonopisów, gromadzących się przy jezuickiej parafii św. Szczepana na Mokotowie. Zgodziła się więc na propozycję warsztatów dla młodzieży, a cztery lata temu także dla dorosłych. Ksiądz Ludwik zdobył pieniądze na pierwsze deski i pędzle. Do dziś izabelińskie warsztaty ukończyło ok. 200 osób.

Coś musi obumrzeć

Ona sama zaczynała od nowa pisać ikony trzy razy. W 2011 r. miała wypadek. Po trzech operacjach szyjnego odcinka kręgosłupa i sparaliżowaniu prawej strony ciała pół roku uczyła się trzymać pędzel. O powrocie do zawodu nie mogła już marzyć. Bóg nie pozostawił jednak pustki. Wpadła na pomysł, że wystąpi o dotację z funduszy europejskich na stworzenie pracowni ikon. Wszyscy odradzali nawet składanie wniosku. A jeśli już – żeby wpisała w odpowiednie rubryki „malarstwo historyczne, temperowe”. Nie tylko otrzymała dotację, ale jej wniosek został oceniony jako jeden z najlepszych wśród 360. Pracownię musiała jednak zamknąć po udarze, którego doświadczyła w 2015 roku. Znowu uczyła się żyć i malować na nowo. Gdy ks. Ludwik zwrócił się z prośbą o uruchomienie warsztatów pisania ikon, poczuła się ocalona kolejny raz.

– Cały czas towarzyszyła mi myśl: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”. Jak z ikonami: coś musi obumrzeć, by powstało życie. Najpierw ścinamy drzewo, międlimy len na płótno, ścieramy skałę na kredę, a przecież ona też była życiem. Podobnie jak jajko, które staje się podstawą dla ręcznie przygotowywanych farb. Emulsję z żółtka i wina uzupełnia się naturalnymi pigmentami z roślin i ziemi. Najlepsze pędzle są z włosia wiewiórki, sobola lub kuny. Wszystko to w ikonie staje się życiem – tłumaczy U. Żakowska, podkreślając, że ikona rządzi się własnymi prawami, nie ma w niej realizmu, nawet kompozycja i farby służą w niej teologii. W dobie wszechobecnej pseudosztuki ikona przywraca ciszę i kontemplację. Może dlatego teraz widać coraz więcej osób, które poświęcają się ich tworzeniu. – Ludzie szukają czegoś, co nie krzyczy. Deska to wspomnienie drzewa krzyża. Na nią naklejane jest płótno, które nawiązuje do całunu. Grunt kredowo-klejowy ma odniesienie do skały grobu, w którym składamy ciało Chrystusa. Nawet gdy powstaje ikona świętych, pisana jest ze względu na Chrystusa. Przekazuje kolorami to, co Pismo Święte słowami – opowiada.

Cud ikony

Ikona przenika życie i przemienia. Urszula sama doświadczyła cudu. Po udarze cierpiała z powodu nieustającego bólu, jakby ktoś odzierał ją ze skóry. W tym stanie otrzymała niezwykłe zaproszenie na plener do wioski pod Mińskiem na Białorusi. Pojechała, mimo „próśb i gróźb”. „Najwyżej będę leżeć” – pomyślała. Na miejscu uczestnicy zostali zabrani do cerkwi Mikołaja Cudotwórcy, z której wypływa cudowne źródełko. – Modliłam się o to, bym mogła utrzymać w rękach pędzel. Pod koniec pleneru z zaskoczeniem zauważyłam, że jako jedyna namalowałam wówczas trzy ikony. Nic mnie nie bolało, a po powrocie powiedziałam mężowi, że Pan Bóg mnie uzdrowił. Od tej pory napisał już kilka ikon – cieszy się Urszula. To charakterystyczne, że bliscy i znajomi ikonopisarzy często „zarażają” się tą pasją.

– Od 14 lat piszę ikony, ale gdy biorę do ręki białą deskę, wciąż czuję się jak pierwszak, jakbym nic nie umiała. Tu nie ma rutyny. Powtarzam wszystkim, by pracowali nad tą ikoną z taką czułością i pieczołowitością, jakby to miała być ostatnia ikona w życiu. Oczywiście, pewne techniki można wyćwiczyć, ale żeby zachować świeżość, trzeba się modlić. Podobnie jak w małżeństwie czy kapłaństwie. Dlatego pisaniu ikony musi towarzyszyć modlitwa – mówi.

W Izabelinie 20 osób w poniedziałki i wtorki pochyla się nad ikoną Trójcy Świętej A. Rublowa. Kolejną grupę prowadzi w środy Elżbieta Cyganek. Niedawno dołączył do nich ks. Grzegorz Czernek, który od września jest wikariuszem parafii św. Franciszka z Asyżu. – Od dawna urzekały mnie ikony – kilka mi podarowano, kilka kupiłem. Ale nigdy nie przypuszczałem, że będę mógł kiedykolwiek napisać własną – mówi, nakładając na wizerunek Chrystusa rumieńce. Zanim poszedł do seminarium, ukończył studia z automatyki i robotyki. Większość rysunków robił jednak wówczas na komputerze. – Z ikonami jest inaczej. Początek nie jest łatwy: znalezienie odpowiedniego nacisku dłoni, kreska, cierpliwość, skupienie złączone z modlitwą dają niezwykłą radość. Chciałbym kiedyś napisać ikonę Ukrzyżowania Pana Jezusa – podkreśla.

– Pisanie ikon jest jak chodzenie w Bożej obecności. Ogarnia całe życie i nie pozostawia nikogo takim samym – dodaje A. Andrzejuk.•

Dostępne jest 7% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.