Widziałem jego ogromną wiarę. Wspomnienie ks. Piotra Wierzbickiego o kard. J. Glempie

tg /KAI

publikacja 31.01.2023 10:05

- Był człowiekiem modlitwy, pasterzem zainteresowanym życiem ludzi, pracowitym i uporządkowanym. Ufał bezgranicznie Bożej opatrzności - mówił w Inowrocławiu 26 stycznia osobisty kapelan prymasa Polski.

Widziałem jego ogromną wiarę. Wspomnienie ks. Piotra Wierzbickiego o kard. J. Glempie Wspominając historię, możemy zobaczyć, że Bóg przeprowadził nas przez różne trudne okresy, teraz też nas przeprowadzi - mówił śp. kard. Józef Glemp. Tomasz Gołąb/ Foto Gość

Posługa sekretarza, jaką przyszło mi sprawować przy księdzu Prymasie Józefie Glempie przypadła na ostatni okres jego życia, kiedy nie sprawował już władzy kościelnej. Ks. Prymas pozostał człowiekiem, kapłanem, biskupem, od czego nie ma emerytury. Ocenę jego dokonań dla Kościoła i narodu pozostawiam historykom i tym, którzy poznali go bliżej w czasie sprawowania przez niego funkcji prymasa Polski, ja mogę opowiedzieć o tym, jakim był człowiekiem, chrześcijaninem, kapłanem, biskupem w ostatnich latach jego życia.

Jakim był kapłanem? Był kapłanem Soboru Watykańskiego II. W czasie studiów rzymskich, jako młody ksiądz obserwował pierwszy etap soboru i rzeczywiście widać było, że wcielał jego postanowienia w życie. Chcę zwrócić uwagę na dwie rzeczy: po pierwsze był człowiekiem jedności, ekumenizmu. Od samego początku swojej posługi prymasowskiej spotykał się z wyznawcami różnych religii chrześcijańskich oraz innych religii niechrześcijańskich. Nawet na emeryturze uczestniczyliśmy w spotkaniu międzyreligijnym organizowanym przez Wspólnotę św. Idziego (Sant`Egidio) w Monachium. Chętnie brał udział w tych spotkaniach, ale nie tylko szukał jedności pomiędzy różnymi wyznaniami chrześcijańskimi, zależało mu również na jedności pośród polskich biskupów. Niedawno zauważyłem fakt, że ks. Prymas zmarł 23 stycznia, to jest w czasie trwania Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan.

Po drugie: ks. Prymas służył człowiekowi. Tak jak drogą Kościoła jest człowiek, tak i drogą posługi ks. Prymasa był człowiek. Ludzie bardzo dobrze czuli się w jego obecności. Każdy wychodzący z audiencji był zauważony przez niego, nie dawał odczuć dystansu. Kiedy spotykał się z ludźmi zupełnie przypadkowymi, błogosławił. Tak jak na Rusinowej Polanie, kiedy podczas spaceru podeszła do niego grupa ludzi i poprosili o możliwość zrobienia zdjęcia. Ks. Prymas chwilę porozmawiał, a na koniec zaprosił wszystkich do modlitwy i udzielił błogosławieństwa. Był otwarty na ludzi. O ile siły mu pozwalały, chętnie spotykał się z nimi, pozwalał robić sobie z nimi zdjęcia, ale też interesował się życiem, skąd są, czym się zajmują. Kiedyś byliśmy na Kasprowym Wierchu i trudno było nam przejść od stacji do punktu widokowego, bo wielu ludzi zaczepiało go, aby zrobić z nim zdjęcie. Powiedział wtedy – „jestem chyba bardziej popularny niż miś na Krupówkach”.

Jakim był biskupem? Zawsze chciał być pasterzem. Sam często mówił, że zawsze chciał zajmować się duszpasterstwem, nie polityką – polityka była niejako z konieczności w czasach komunistycznych i okresie przemian ustrojowych – i trzeba było się tego podjąć dla dobra narodu, ale on zawsze mówił, że Kościół ma swój program – głoszenie Ewangelii. Dlatego na emeryturze prymasowskiej mógł rzeczywiście być duszpasterzem, dla tych, co go zapraszali na różne spotkania, dla tych, co do niego przychodzili, by poradzić się prymasa i doświadczonego człowieka. Dlatego też często jeździł do parafii, bierzmował, robił wizytacje z delegacji ks. kard. Kazimierza Nycza. Chciał być wśród ludzi. Był m.in. delegatem Episkopatu Polski podczas pielgrzymki papieża Benedykta w Chorwacji czy też na Światowych Dniach Młodzieży w Madrycie.

Był pasterzem zainteresowanym życiem ludzi. W czasie rozmów z dziennikarzami interesował się ich życiem. Jeden dziennikarz, kiedy go odprowadzałem, powiedział mi, że ks. Prymas podczas osobistej rozmowy, kiedy podzielił się z nim swoim problemem, zapytał go, kiedy ostatnio był u spowiedzi. "Spowiedź może ci pomóc" - poradził.

Był gorliwym duszpasterzem i szafarzem sakramentów: choć był na emeryturze, chętnie jeździł z posługą. Byłem też kierowcą księdza Prymasa. Prymas lubił, gdy jechaliśmy moim nieco zużytym oplem. Kiedyś wybraliśmy się w drogę moim samochodem i podjechaliśmy pod parafię. Jak zwykle chciałem podwieźć ks. Prymasa jak najbliżej, ale służba porządkowa nie chciała mnie wpuścić. Mówiłem, że jestem z Ks. Prymasem, ale chyba nie uwierzyli i nie mogłem wjechać. Wtedy ks. Prymas powiedział: "no to się przejdę" i wysiadł z samochodu. I była konsternacja, ale on spokojnie poszedł sam. Wtedy i mnie wpuścili bliżej kościoła.

Był człowiekiem modlitwy. Gorliwie sprawował Eucharystię, a jeśli Kościół dawał taką możliwość, aby odprawiać więcej Mszy św. niż jedna, np. w Dzień Zaduszny, on chętnie to robił, bo wiedział, że Kościołowi jest potrzebna modlitwa. Modlił się brewiarzem, na różańcu, również kiedy był chory. Pielęgniarki zauważały, że ks. Prymas jest chory i cierpi, więc chyba nie musi tak się dużo modlić. Mówił wtedy, że nie jest na tyle chory, aby się nie mógł modlić. Zawsze, gdy wracaliśmy samochodem z jakiegoś wyjazdu, odmawialiśmy różaniec. Kiedy droga była krótka, jechaliśmy wolniej albo bocznymi drogami, aby zdążyć odmówić różaniec.

Jakim był chrześcijaninem? Był chrześcijaninem, który się modli, ale też jest człowiekiem wiary. Widziałem w nim człowieka wiary w Bożą Opatrzność: kiedyś zostawiliśmy otwarty nasz dom, przez przypadek oczywiście i na szczęście nic się nie stało. Po odkryciu tego, ja byłem tym przejęty i zdenerwowany, a ks. Prymas tym się nie przejął, "opatrzność nad nami czuwa" – powiedział. Każdą podróż zawierzał Opatrzności Bożej. Kiedy był w naszym seminarium duchownym mówił, by z nadzieją patrzyć w przyszłość: „Wspominając historię, możemy zobaczyć, że Bóg przeprowadził nas przez różne trudne okresy, teraz też nas przeprowadzi”. Papież Benedykt, który bardzo sobie cenił osobę Prymasa, w telegramie kondolencyjnym napisał: "Ufając Bożej Opatrzności, patrzył z optymizmem w nowe tysiąclecie, w które dane mu było wprowadzać wspólnotę wierzących w Polsce”.

Jakim był człowiekiem? Ks. Prymas był człowiekiem bardzo pracowitym i uporządkowanym. Każdy jego dzień był uporządkowany, zaplanowany, nawet na urlopie, nawet na emeryturze. Najpierw robiliśmy plan dnia. Nawet gdy przychodziłem do szpitala, pytał jaki mamy plan na dzisiejszy dzień. Msza św., modlitwa brewiarzowa, posiłki, przegląd prasy, korespondencja, spacer, wokół tych rzeczy układaliśmy plan.

W ostatnich latach życia najbardziej widać było jego wiarę i człowieczeństwo. Kiedy siły słabną, kiedy tracimy władzę, najbardziej ujawnia się, jakimi jesteśmy ludźmi. W tym czasie widać było u ks. Prymasa jego wdzięczność do wszystkich. Personel medyczny nazywał go najlepszym pacjentem, był wdzięczny pielęgniarkom i lekarzom za opiekę.

Był człowiekiem bardzo życzliwym i dobrym dla ludzi. Kiedy mu pomagaliśmy, za wszystko dziękował, to czasem było trudne, nawet zawstydzające dla mnie, bo przecież pomoc jemu była moim obowiązkiem, ale on dziękował mnie i innym za różne rzeczy, które dla niego robiliśmy.

Podczas ostatniego przemówienia, w czasie Nieszporów w Seminarium Redemptoris Mater, dwa miesiące przed śmiercią ks. Prymas powiedział, że Pan powoływał go do pełnienia różnych zadań w Kościele, a w tym ostatnim czasie powołuje go do cierpienia. "Teraz Kościołowi jest potrzebne moje cierpienie" - powiedział. Kochał Kościół, całe swoje życie oddał Kościołowi, jak mówił - wszystko zawdzięcza Kościołowi. Lekarz, który był świadomy tego, że cierpi i sam z nim na ten temat rozmawiał, poprosił mnie, bym jeszcze raz porozmawiał z ks. Prymasem i zapytał go, czy nie chce zwiększyć dawki leku przeciwbólowego. Ks. Prymas nie chciał.

Autor Listu do Hebrajczyków pisze tak: „Pamiętajcie o swych przełożonych, którzy głosili wam słowo Boże i rozpamiętując koniec ich życia, naśladujcie ich wiarę” (Hbr 13, 7). Dzisiaj, kiedy modlę się tym tekstem, zawsze myślę o ks. Prymasie, który był moim przełożonym i głosił słowo Boże, byłem przy końcu życia i widziałem jego wiarę.

Kiedy wspominam ks. Prymasa dziesięć lat po jego śmierci, dziękuję Panu Bogu za to, że mogłem być u Jego boku i widzieć Jego miłość do Kościoła.