Utracone lata

Agnieszka Kurek-Zajączkowska

|

Gość Warszawski 09/2024

publikacja 29.02.2024 00:00

O wychowywaniu się u dziadków, uwięzieniu obydwojga rodziców i ostatnich urodzinach Henryka Kończykowskiego ps. Halicz opowiada jego syn Andrzej Kończykowski.

W tym roku mija 100. rocznica urodzin bohatera. Na ostatnie, 92. urodziny, przyjechał do Milanówka prezydent RP. W tym roku mija 100. rocznica urodzin bohatera. Na ostatnie, 92. urodziny, przyjechał do Milanówka prezydent RP.
Archiwum rodzinne Andrzeja Kończykowskiego

Agnieszka Kurek-Zajączkowska: Pana ojciec to dla ludzi bohater. Zośkowiec, żołnierz AK, powstaniec warszawski, pojmany przez NKWD, skazany za próbę obalenia siłą ustroju Polski Ludowej, zrehabilitowany w 1993 r., odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Krzyżem Walecznych.

Andrzej Kończykowski: Ojciec nie bardzo lubił, gdy określano go „bohaterem”. Przekonywał, że ci najlepsi, najodważniejsi, właśnie ci bohaterowie zginęli albo ich wymordowano. Mówił, że przeżył, bo miał tylko więcej szczęścia. Wspominał swoich dowódców. Miałem 3 lata, kiedy został aresztowany w 1950 r., a wcześniej przez rok się ukrywał. Zaraz po tacie przyszli do domu po mamę.

Kto się Panem i siostrą zajął?

Wychowywaliśmy się u dziadków. Trochę u jednych, trochę u drugich. Z dziadkami ze strony ojca chodziliśmy na widzenia w Warszawie, a z rodzicami mamy – jeździliśmy do więzienia do Grudziądza. Tatę widywaliśmy przez 15 minut za siatką. Zapamiętałem wychudzoną postać człowieka w drewniakach i okrzyk strażnika: „Koniec widzenia”. U mamy warunki były łagodniejsze, zwłaszcza w końcowym okresie uwięzienia. Kiedy przyjeżdżaliśmy, bardzo nas tuliła, sadzała na kolanach, całowała. Dziadkowie chcieli rodzicom wysłać nasze zdjęcie. Sesja u fotografa trwała bardzo długo. Siostra miała upinane włosy, a ja męczyłem się przy tym strasznie, ale wyszło ładnie.

Wytykali Pana jako „syna bandyty”?

Dziękuję Bogu, że mnie to ominęło. Dziadkowie nas od tego chronili i miałem powiedziane, by na pytanie dzieci odpowiadać, że tata popełnił błąd i musi odpokutować, a mama wiedziała i nie powiedziała. Uwięzienie rodziców trochę dotknęło mnie w ogólniaku ze strony nauczycielki historii. Przetrzymała mnie na drugi rok w tej samej klasie. Utrzymywała, że nie zdam matury. Później jeszcze w którejś pracy pani w dziale zatrudnienia zajrzała w papiery i stwierdziła, że nie kwalifikuję się do rezerwy kadrowej.

Rodzice wrócili do domu, gdy miał Pan 7 lat.

Pamiętam to jak przez mgłę. Wyszli z więzienia mniej więcej w tym samym czasie. Byli dla mnie właściwie obcymi ludźmi. Musiałem się do nich przyzwyczajać. Mieszkaliśmy u dziadków na Muranowie, a obok był komisariat milicji. Chodzili się tam meldować, bo taki był warunek zwolnienia. Szli ze spuszczonymi głowami, to ich niesamowicie przybijało. Taty często nie było w domu. Szukał zajęcia, bo piętno bandyty nie pozwalało mu znaleźć pracy, by utrzymać rodzinę. Nie mógł studiować na Politechnice Warszawskiej i gdyby nie dziadek, który był tam profesorem, to nic by z tego nie było.

Jaki był Henryk Kończykowski jako tata?

Małomówny, niewylewny, opanowany. Patriotyzm był dla niego naturalny. Nigdy nie przeklinał. Rzadko się denerwował, a na mnie to już w ogóle nie. Odbieram go jako osobę oszczędną w słowach i emocjach. Z jego listów więziennych, które teraz czytam, wynika, że bardzo mnie kochał. Pewne rzeczy o tacie wiedziałem od mamy albo zasłyszałem ze spotkań taty z kolegami. Napisał też wspomnienia z okresu uwięzienia „Stracone lata”. Wiele dowiedziałem się w 2013 roku, kiedy powstała książka o nim. Miał wtedy spotkania z rekonstruktorami, młodzieżą, harcerzami i wtedy nie poznawałem go – opowiadał, i to nawet dużo. Doskonale pamiętał wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat. Wcześniej zwierzenia trzeba było z niego wyciągać.

Wierzył w Boga?

Tak. Gdy był w więzieniu, z listów dowiedział się, że miałem chrzciny. Prosił, by mu je opisać. Po wyjściu z więzienia z rodzicami chodziliśmy na Msze św. Pilnowali mnie, bym poszedł do bierzmowania. Na bierzmowaniu przyjąłem imię ojca – Henryk.

Losy rodziców zostawiły w Panu jakiś ślad?

Może tylko taką ostrożność i niepewność w kontaktach z otoczeniem. W młodych latach byłem bardzo nieśmiały. Teraz jest już trochę lepiej.

Swego rodzaju ukoronowaniem życia były ostatnie urodziny taty w 2016 roku?

Pół Milanówka stanęło, bo przyjechał Andrzej Duda. A tata przywitał go słowami: „Panie prezydencie, 92 lata na to czekałem”. To było dla niego jak złożony hołd, podziękowanie za to, co zrobił, choć sam o to nie zabiegał.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.