Tajemnice kamedułów

Tomasz Gołąb

|

Gość Warszawski 12/2024

publikacja 21.03.2024 00:00

Fotografię lawaterza, naczynia dla kapłanów, używanego w kościołach do obmycia rąk przed Mszą św., Igor Strojecki widział wielokrotnie. Przechowywane w rodzinnych zbiorach zdjęć po pradziadku Leonie Barszczewskim zapadło w pamięć.

Unikalny kadr dwóch ostatnich eremitów  na Bielanach. Ojciec Florian z prawej. Unikalny kadr dwóch ostatnich eremitów na Bielanach. Ojciec Florian z prawej.
Leon Barszczewski /Muzeum Fotografii w Krakowie

Gdy dwa lata temu prawnuk XIX-wiecznego podróżnika odwiedził pokamedulską zakrystię na Bielanach, oniemiał ze zdumienia. To właśnie to miejsce uwiecznił na zdjęciach jego pradziadek! Negatywy na szkle przetrwały ponad 120 lat, a na nich – nie tylko unikalna dokumentacja jednej z najpiękniejszych świątyń Warszawy.

Nie tylko fotograf

Pułkownik Leon Barszczewski urodził się 20 lutego 1849 r. w miejscowości Smiła koło Czerkas na Ukrainie, w rodzinie szlacheckiej o patriotycznych tradycjach. Wcześnie osierocony Leon został przymusowo wcielony do szkoły kadetów w Kijowie. W latach 1876–1896 na własną prośbę rozpoczął służbę w Batalionie Garnizonu Samarkandzkiego. Miał za zadanie zbadanie terenu i wytyczenie nowych dróg o znaczeniu strategicznym w kierunku Chin i Afganistanu. Wojskowa kariera umożliwiła mu realizację życiowych pasji.

W 1897 r. przeniesiono go do Siedlec, do 177. Krasnostawskiego Pułku Piechoty, gdzie w 1904 roku Leon Barszczewski założył Szkołę Handlową Żeńską, dziś II LO im. Świętej Królowej Jadwigi. Sam wyposażył pracownię biologiczną i geograficzną, wciąż zapuszczając się do Azji Środkowej, Samarkandy i Soczi.

Barszczewski był wybitnym geologiem, odkrywcą bogatych złóż ropy naftowej oraz kamieni półszlachetnych, geografem, przyrodnikiem, pierwszym polskim glacjologiem zajmującym się lodowcami azjatyckimi, badaczem Emiratu Buchary oraz odkrywcą wielu białych plam na mapach Azji Środkowej, badaczem starożytnej Samarkandy (dzisiejszy Uzbekistan), antropologiem, etnografem, dokumentalistą i… fotografem.

Odkrywca

Barszczewski zaczął fotografować w połowie lat 80. To, co udało się uratować z zapewne setek wykonanych przez niego na fotoczułych szybkach zdjęć, urzeka dziś nie tylko historyczną unikalnością, ale przede wszystkim zaskakującym warsztatem.

Podczas wypraw prowadził badania lodowców oraz obserwacje geograficzne, antropologiczne i etnograficzne. Interesował się wierzeniami, zwyczajami i muzyką mieszkańców Azji i w tym celu opanował również język tadżycki i uzbecki, a nawet sanskryt. Okazy przyrodnicze, archeologiczne i etnograficzne stały się podstawą założonego przez niego muzeum w Samarkandzie.

W 1895 roku za dokumentację fotograficzną swoich podróży otrzymał złoty medal na wystawie fotograficznej w Paryżu, a w 1901 r. – najwyższe wyróżnienie na wystawie fotograficznej w Warszawie za portrety mieszkańców Azji. Jego imieniem botanik Władimir Lipski nazwał nieznaną wówczas w Europie odmianę czosnku oraz lodowiec w Górach Hisarskich.

Jego zdjęcia dają dziś bogaty obraz XIX-wiecznej Azji – półdzikiej i niedostępnej. Jak most nad przełęczą sklecony z dwóch długich belek. Na jednej z takich przepraw Barszczewski stracił niemal cały dobytek, w tym wiele szklanych fotografii, które spadły wraz z koniem w głęboką przepaść.

Uważali go za świętego

Był przystojny, barczysty. Wysoko sklepione wypukłe czoło przypominało Sokratesa. Nosił sporą jasną brodę. O swoich przeżyciach podróżniczych opowiadał chętnie i barwnie, choć przekonywał, że trzeba najpierw poznać Polskę, by cenić obczyznę. Ludzie, z którymi zetknął się Barszczewski, pozostawali pod głębokim wrażeniem osobowości polskiego podróżnika. Przede wszystkim ze względu na głęboki szacunek, jakim darzył spotkanych gospodarzy i ich obyczajowość. „Dłuższe obcowanie z półdzikimi mieszkańcami nauczyło mnie wielu rzeczy. Jak fałszywie i źle sądzimy tych biedaków” – pisał Barszczewski, dodając że „wszystko można pokonać na świecie dobrym słowem i serdeczną prostotą, nie zaś dumą i pychą”.

Geograf Adam Gadomski w 1933 roku podkreślał walory Leona Barszczewskiego jako „specjalnego typu podróżnika, przynoszącego ze sobą dobroć i oświatę, tak że pamięć po nim długie lata pozostała w Azji, a kobiety tamtejsze uważały go wprost za świętego”.

Wśród spotykanych ludów byli Tadżykowie, Uzbecy, Kirgizi i Cyganie, a nawet grupy koczownicze o nieznanej przynależności etnicznej. Na fotografiach Barszczewskiego widać obozowiska, górskie kiszłaki, czyli wioski, w których etnograf uwieczniał nie tylko mieszkańców, ale także sprzęty, naczynia, narzędzia rolnicze, broń, lokalne instrumenty muzyczne, środki transportu, piec do wytopu rudy ołowiu czy kierat-olejarnię. W mężczyznach w chałatach za kolana i turbanach zwanych „nałama” rozpoznać można ubogich wieśniaków, poborców podatkowych, bogatych kupców czy bucharskich notabli. Tylko kilkakrotnie udało się Barszczewskiemu sfotografować kobiety, pilnie strzeżone w świecie muzułmańskim. Wrażenie na autochtonach musiała też robić religijność Barszczewskiego.

Najszczęśliwszy z ludzi

„Ludzie dziękują mi, ale za co? Bo ja wiem? Robiłem co mogłem, robiłem co każdy człowiek robić powinien, a oni mi dziękują! … Nie trza żebym ja sam zeznawał, że zrobiłem coś po nauce naszego Wielkiego Nauczyciela Pana Jezusa, któren swoim życiem dał nam przykład jak i co my powinniśmy robić, ale to nam grzesznym nic na siłę i nie umiemy lub nie chcemy. Będę najszczęśliwszym z ludzi, jeśli umierając będę mógł powiedzieć przed obrazem nauczyciela: Boże łaskawy, Boże miłosierny widzisz, że zrobiłem niewiele ale sumiennie, starając się zrobić tak jak kazałeś robić nam sam dając temu przykład” – pisał w „Dzienniku z wojny rosyjsko-japońskiej”, na którą dostał powołanie. Wspominał, że żona Irena, która urodziła mu pięcioro dzieci, pocieszała go: „Bóg ci pewnie sądził całe życie robić dla ludzi, a dla siebie nic. Rób mój kochany tak przez całe życie. Widzę, że to twój krzyż, a Bóg nie zapomni o tobie i twoich dziatkach”.

Spuścizna fotograficzna Leona Barszczewskiego znana jest już od wielu lat – prezentowana była na przeszło 140 wystawach oraz w kilkudziesięciu publikacjach autorstwa Igora Strojeckiego, prawnuka Barszczewskiego. Jednak duża część zbioru fotografii, a właściwie szklanych negatywów pozostawała dotychczas nieznana. Znaleziona została w Muzeum Fotografii w Krakowie. Dwa lata temu MuFo zwróciło się do Igora Strojeckiego z prośbą o rozpoznanie, co utrwalił jego pradziadek na unikatowych dziś i fascynujących dla współczesnego widza około 440 fotografiach.

Białe habity

Jednym z łatwiejszych do zidentyfikowania obiektów był kościół pokamedulski na Bielanach. Barszczewski w czasie letnich miesięcy ze swoim pułkiem stacjonował niedaleko, na Polach Bielańskich. Z jego zapisków z wojny rosyjsko-japońskiej 1904–1905 wynika, że zaprzyjaźnił się wówczas z ostatnimi pustelnikami, w tym z przeorem klasztoru, o. Florianem Marczewskim, zakonnikiem „o wielkiej inteligencyi, rozległej wiedzy samotnika, który ze swej klasztornej celki widział świat nasz lepiej, niż ci, co żyją śród niego” – jak donosiła ówczesna prasa. Kurier Polski z 22 października 1902 r. zanotował, że w klasztorze na Bielanach pozostał już jedynie o. Florian Marczewski. Władze rosyjskie w ramach represji po powstaniu styczniowym zakazały przyjmowania nowicjuszy do tamtejszego eremu, toteż zakonnicy zaczęli stopniowo wymierać.

Zdjęcie musiało być więc wykonane przed 1902 r., co odpowiada okresowi, w którym Barszczewski bywał na Bielanach. Drugim pustelnikiem mógł być o. Benedykt Żegarski, urodzony w 1840 r. Ubrani w białe habity, od których wzięła nazwę cała dzielnica, siedzą w ogrodzie przed eremami ufundowanymi przez polskich królów dwa wieki wcześniej. Na innym zdjęciu o. Florian, z sympatycznym wyrazem twarzy i białą jak mleko brodą, pokazuje rośliny Leonardowi, 10-letniemu synowi Barszczewskiego.

O swoim pradziadku i jego podróżach 3 marca w podziemiach pokamedulskich opowiedział Igor Strojecki. Pasjonat genealogii, autor i inicjator ponad 240 wystaw poświęconych swoim przodkom w 1995 r. przewiózł szczątki Leona Barszczewskiego do Warszawy i złożył w grobie rodzinnym na Starych Powązkach. Autor albumu pt. „Leon Barszczewski (1849–1910). Od Samarkandy do Siedlec”, książki „Utracony świat. Podróże Leona Barszczewskiego po XIX-wiecznej Azji Środkowej” oraz innych licznych artykułów pokazał też inne zdjęcia dokumentujące bielański kościół i eremy sprzed 120 lat.

Wśród odbitek ze szklanych negatywów znalazły się m.in. zdjęcia wnętrza dobrze znanej świątyni. Jednak bezcenne są zwłaszcza te, które dokumentują przedmioty kultu i dzieła sztuki, które ozdabiały przez setki lat zakrystię i inne pomieszczenia przyklasztorne.

Na zdjęciach widać m.in. portrety protektorów zakonu króla Władysława IV, królowej Marysieńki, które dziś figurują w rejestrze dzieł utraconych, oraz króla Jana Kazimierza. Jest też wśród nich portret Krzysztofa Paca (tego od powiedzenia „Wart Pac pałaca”) czy obraz wyglądający w czarno-białej wersji jak dzieło Rubensa „Judyta i Holofernes”. Na 35 unikatowych zdjęciach są też szaty liturgiczne, kamedulskie brewiarze i relikwiarze oraz ołtarzyk Zamoyskich, który odnowiony można zobaczyć dziś w jednym z bocznych ołtarzy.

– Zdjęcia są absolutnie rewelacyjne. Zasługują, by pokazywać je szerzej. Może uda się to zrobić z dzielnicą Bielany, która przecież tyle kamedułom zawdzięcza – marzy ks. Wojciech Drozdowicz, proboszcz parafii bł. Edwarda Detkensa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.