Ślady na piasku

Agnieszka Kurek- -Zajączkowska

|

Gość Warszawski 13/2024

publikacja 28.03.2024 00:00

Uzależnienia, choroby, problemy rodzinne… Trudne sytuacje dotykają każdego. Z Bogiem można się z nich podnieść, być silniejszym, powrócić ze śmierci do życia.

Jadwiga Kalbarczyk, Kamil Para i Martyna wiedzą, że w najtrudniejszych chwilach byli niesieni przez Boga. Na piasku ich życia zobaczyli Jego ślady. Jadwiga Kalbarczyk, Kamil Para i Martyna wiedzą, że w najtrudniejszych chwilach byli niesieni przez Boga. Na piasku ich życia zobaczyli Jego ślady.
Tomasz Gołąb /foto gość

W opowieści Mary Stevenson „Ślady na piasku” człowiek widząc we śnie historię swojego życia jako ślady na piasku i tylko jedną parę stóp w chwilach najtrudniejszych, wypomina Stwórcy, że nie był wtedy przy nim. Bóg odpowiada mu: „Synu mój, wiesz dobrze, że jeśli obiecałem ci, że będę z tobą przez wszystkie dni twojej podróży i że nie opuszczę cię ani na chwilę to dlatego, że bardzo cię kocham. Dotrzymałem mojego słowa… Kiedy widziałeś na piasku tylko jedną parę stóp, to były chwile, w których musiałem nieść cię w ramionach”. Tę samą historię mogliby opowiedzieć bohaterowie tego tekstu.

Rezonans

Bogdan Pszczółkowski ma 53 lata, żonę, dwójkę dorosłych dzieci i wnuki. Pracuje w budowlance przy wykończeniach wnętrz. Jego życie zmieniło się w 2018 r., kiedy oprócz zadań zawodowych podjął się wiosną dużego remontu własnego mieszkania. Zaczął go wtedy bardzo boleć kręgosłup, drętwiała jedna z nóg i miał problemy ze wstaniem z łóżka. Brał leki, ale to pomagało tylko na chwilę. Do pracy jeździł 240 km w jedną stronę, często z postojami na parkingach, bo ból był tak wielki, że nie mógł wcisnąć gazu.

– Co niedzielę jeździliśmy z żoną do Niepokalanowa. Modliliśmy się o zdrowie, łaski dla rodziny i znajomych. Ból nie ustawał. Brałem już podwójne dawki tabletek – wspomina.

Lekarze przepisywali leki, zastrzyki, zalecali rehabilitację i ultradźwięki. Nic nie pomagało. Przed wakacjami przyszedł czas na rezonans i skierowanie w trybie pilnym na operację kręgosłupa.

– Pojechałem też prywatnie do neurochirurga ze szpitala na Banacha. Powtórzył pierwszą diagnozę. Miałem przepuklinę na trzech kręgach i bardzo dużą miażdżycę nerwów. Nie miałem już czucia w nodze i pięcie. Chciałem dokończyć budowę, więc poprosiłem o odroczenie operacji o trzy tygodnie. Nadal co niedzielę jeździłem z żoną na Msze św. do Niepokalanowa. Codziennie też odmawiałem Różaniec. Miałem nadzieję, że będzie dobrze. Zawierzyłem wszystko Bogu – mówi.

Operacja ze względu na czas urlopowy przesunęła się jeszcze o kolejne tygodnie. 1 września 2018 r. w Niepokalanowie została otwarta kaplica wieczystej adoracji Najświętszego Sakramentu.

– Wracając z pracy, wstąpiłem w środku tygodnia pokłonić się Niepokalanej. Odmawiałem Różaniec. Poczułem ciepło na plecach. Nie wiedziałem, co się dzieje. Wróciłem do domu, ale nikomu nie powiedziałem, że kręgosłup przestał mnie boleć i odzyskałem swobodę ruchu. Boląca pozostała jedynie noga – mówi Bogdan Pszczółkowski.

W następnym tygodniu, znowu wracając z pracy, wstąpił do Niepokalanowa na modlitwę. Tak jak poprzednim razem poczuł ciepło i ból ustał. Tydzień przed umówioną wizytą przed operacją miał sen. – Leżałem na stole pod prześcieradłem w szpitalu. Podeszły do mnie dwa anioły i powiedziały: „Nie dla ciebie ta operacja” i wyprowadziły mnie z sali – opowiada.

Na wizycie powiedział lekarzowi, że nie bierze leków, a ból ustał. Poprosił też o drugi rezonans kręgosłupa. Wynik miał być następnego dnia.

– Nie poszedłem do pracy. Odmówiłem poranny Różaniec i dosłownie chwilę później dostałem telefon od lekarza z cudowną wiadomością, że nie trzeba operować. Były radość i łzy. Powiadomiłem żonę i o. Andrzeja Sąsiadka, ówczesnego proboszcza w Niepokalanowie. To wszystko, co wydarzyło się w moim życiu, zawdzięczam Maryi i Jezusowi. Ich pomoc odczuwam na każdym kroku. Wiem, że wiara wyleczy wszystko – przekonuje Bogdan Pszczółkowski.

Dorastanie

Martyna ma 20 lat, mieszka w małej miejscowości pod Mińskiem Mazowieckim, zdała maturę i wybiera się na studia.

– Kiedy miałam 15 lat zostałam skrzywdzona przez bliskie mi osoby. Czas dojrzewania był dla mnie bardzo trudny. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Miałam niską samoocenę i kłopoty z odżywianiem się. Prawie codziennie płakałam – wspomina.

Ratunkiem okazał się Bóg, choć jak sama przyznaje, wtedy jeszcze tak dobrze Go nie znała. Po prostu co niedzielę chodziła do kościoła. Przełomowym momentem była spowiedź w czasie rekolekcji parafialnych. – Czułam, jakby to sam Jezus siedział w konfesjonale. Kiedy o wszystkim opowiedziałam, popłakałam się i wszystko ze mnie zeszło. Ksiądz uśmiechnął się do mnie szczerze, podał mi dłoń i zachęcił do dobrego. Miałam wrażenie, że zrobił to Jezus. To było takie piękne i budujące. Od razu coś się we mnie zaczęło zmieniać, choć to był proces – mówi.

Zaczęła więcej się modlić i wyjeżdżać na weekendy formacyjne. Życie nabierało barw. Nadszedł Sylwester 2021 r.

– Pojechałam na rekolekcje, które organizuje wspólnota Chemin Neuf w Warszawie-Wesołej. Inne osoby się nade mną modliły. Doświadczyłam spoczynku w Duchu Świętym. Przez ok. 5 minut przenikała mnie obecność Boża. Ten moment spowodował, że stałam się całkowicie innym człowiekiem, a rok, który się rozpoczął, był na fali Ducha Świętego. Doceniam świat, każdy krok, który udaje mi się zrobić, a to tylko dlatego, że zaufałam Bogu i dałam się porwać Jego mocy – przyznaje Martyna.

Cuda co chwilę

Jadwiga Kalbarczyk z parafii Matki Bożej z Lourdes na Pradze cieszy się życiem na emeryturze. Pomaga w wychowaniu wnuków, działa w kościele, jest pomocna dla sąsiadów i znajomych. Od młodości doświadcza niesamowitej pomocy Boga w trudnych sytuacjach.

Dwa lata po ślubie jej ukochany mąż zachorował na zakrzepowe zapalenie żył i groziła mu amputacja jednej nogi do kolana.

– Byłam wtedy w siódmym miesiącu drugiej ciąży. Wychodząc ze szpitala od męża, dostałam bóli porodowych i też znalazłam się na oddziale. Do porodu musiałam już leżeć w łóżku. Modliłam się o zdrowie męża, a ze mną inni. Wróciliśmy obydwoje do domu, z tym, że mąż na wózku. Sąsiedzi nas obsługiwali i robili zakupy. Do tej pory się za nich modlę – przyznaje.

Dwa lata później stan męża się pogorszył. Trafił do szpitala w Międzylesiu. Lekarz uprzedził, że jeśli zakrzep ruszy do serca czy płuc, to nie da się go uratować.

– Rozpłakałam się. Słabo mi się zrobiło. Czułam, że się zaraz rozpadnę. Musieli mi od razu podać leki. Modliłam się do Ducha Świętego o światło. Po wyjściu ze szpitala pojechałam na Jasną Górę prosić w intencji męża. Wróciłam następnego dnia już wyciszona – mówi pani Jadwiga.

Do dziś mąż żyje. Nogi pozostały ciemne, ale zakrzep nie przesunął się.

Dziewięć lat temu J. Kalbarczyk pokonała groźnego raka trzustki. – Dawano mi wtedy 2–3 miesiące życia. Poprosiliśmy z mężem o modlitwę wszystkich znajomych, przyjaciół i kapłanów. Operację miałam w Środę Popielcową. To był najpiękniejszy dzień, jaki mógł mi się trafić, bo wtedy Jezus zaczął cierpieć za nas i ja swoim bólem postanowiłam Mu ulżyć. Operacja się rzekomo udała, ale po trzech godzinach dostałam wylewu wewnętrznego. Anestezjolog i inni lekarze postawili na mnie krzyżyk. Ale wyszłam z tego, żyję. Biorę chemię, ale jestem radosna. Pomagam ludziom, podwożę sąsiadów i znajomych do lekarzy. Wiem, że dzięki Bogu wracamy do życia – przekonuje.

Przykładów na to ma w swoim życiu wiele. – Syn siostry, mój chrześniak, przejął po rodzicach duży sklep spożywczy. Rozpił się, nie pracował, staczał się i sklep trzeba było sprzedać. Siostra, choć sama chora, musiała go utrzymywać. Obie modliłyśmy się, by przestał pić. Gdy w ubiegłym roku byliśmy z mężem na działce, coś mnie dosłownie popchnęło na kolana przed stary obraz Matki Bożej i Pana Jezusa, który mamy jeszcze po mamie. Wypowiadałam słowa, które były mi jakby dyktowane. Modliłam się o przemianę chrześniaka – wspomina.

Na drugi dzień zadzwoniła rozdygotana siostra, że nie wie, co robić, bo jej syn się trzęsie i z ust leci mu krew. – Podpowiedziałam, aby przewróciła go na bok, by się nie zakrztusił. Wcale się nie przestraszyłam. Pomyślałam, że Bóg wysłuchał mojej wczorajszej modlitwy. Pojechaliśmy z nim do lekarza do Dęblina. Dostał pięć skierowań, w tym do dermatologa i neurologa. Tłumaczyłam mu, że dostał szansę od Boga, by zmienić życie – mówi Jadwiga Kalbarczyk.

Dziś chrześniak Marcin pracuje, zrobił prawo jazdy, kupił samochód, dba o obejście, planuje remont domu. – Muszę go jeszcze tylko doprowadzić do spowiedzi – marzy jego matka chrzestna.

Wielka miłość

Kamil Para mieszka w Warszawie, pracuje jako informatyk i od kilku miesięcy jest szczęśliwym mężem. Pięć lat temu zawalił mu się świat.

– Myślałem wtedy, że to największa tragedia, jaka mogła mnie spotkać. Rozstałem się z narzeczoną. Miałem po tym dwie próby samobójcze, ale Pan Bóg, choć nie byłem wtedy zbyt blisko Niego, nie dopuścił, bym odszedł z tego świata. W moim życiu było dużo alkoholu, narkotyków i nieuporządkowanych relacji z tą dziewczyną – wspomina.

Po tym wszystkim otworzył się na Stwórcę. Zaprosił Go do swojego życia i wstąpił do Neokatechumenatu. – Teraz nie wyobrażam sobie życia bez Boga. To On postawił na mojej drodze kobietę, która dzisiaj jest moją żoną. Jesteśmy szczęśliwi. Nasza relacja jest oparta na Bogu. Razem wzrastamy w wierze – przyznaje.

Ponad rok temu zmarł mu ojciec. – To ogromny ciężar i ból. Pierwszy raz doświadczyłem śmierci tak bliskiej osoby, ale tu też czuję wsparcie Boga. Bez Niego nie poradziłbym sobie. Teraz wiem, że najlepszy Ojciec świata jest w moim życiu. Wierzę, że wspierają mnie ojciec ziemski i Ten z nieba – dodaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.