Warszawa wielkich zabytków nie ma i nigdy nie miała. Być może zatem z takiej pensjonarskiej zazdrości poddawała się przez lata wpływologii głosów „obcych”. Rzym, Wenecja, Florencja, Paryż – echa tamtejszych zabytków pobrzmiewają w nadwiślańskich murach.
Znana jest przedwojenna anegdota o pewnym globtroterze, który po przybyciu do Warszawy i zabawieniu w niej trochę miał wykrzyknąć z zachwytem: "to najwspanialsze miasto, w jakim byłem!” Po chwili dodawał: "Nie ma tu żadnych zabytków.” Toteż mógł taki podróżny wypocząć, a nie tracić czas na nużące zwiedzanie.
Jakże inna była panorama stolicy jeszcze dwadzieścia lat temu. Tymczasem już w 1915 r. Wiktor Gomulicki pisał: „Nie ma nic zmienniejszego nad oblicze Warszawy”. Jego Warszawa, też była w ruchu. Miasto to w końcu żywy organizm, który – dodajmy za Prusem - "jak roślina i zwierzę ma właściwą sobie anatomię i fizjologię”. Żeby żyć nie może ustać, a nie ma ruchu bez zmienności. Problem w tym, że w porównaniu do "normalnych” miast, Warszawa pędzi. Nie jest to pęd najzdrowszy… pęd dziejów.
W syrenim grodzie nigdy zabytków np. na skalę Wawelu nie mieliśmy. A te, które dziś zapierałyby dech w piersiach nigdy nie zdążyły się zestarzeć. Część zniknęła na długo przed kataklizmem II wojny światowej. Stało się tak na przykład z pałacem Adama Kazanowskiego, który ongiś zajmował tereny dzisiejszych gmachów warszawskiej Caritas. Był ponoć wspanialszy od Zamku Królewskiego. To w zwierzyńcu tej budowli dzielny pan Zagłoba walczył z małpami na kartach "Potopu”. Niestety, pałac nie przetrwał nawet stu lat. Dziś pamiątką po nim jest kaplica Res Sacra Miser przy Krakowskim Przedmieściu.
Rzeczywiście, uroków Warszawy nie odnajdziemy w patynie. Należy dopatrywać się ich gdzie indziej. I znowu kłania się Gomulicki, bo też wspomniana zmienność może być znaczną wartością. Oto powstało miasto, które w swoim, delikatnie mówiąc, eklektyzmie, może zaoferować znacznie więcej niż homogeniczne skanseny. To miasto wielu oblicz. Zmienność nie wyklucza też rozumnej trwałości. Stoją obok siebie kamienice i bloczyska, dworki i wieżowce. Miejska dżungla, chaos. Zatem Warszawa to miasto polifonii. W ten koncert należy się wsłuchać, różne głosy powyławiać. W takiej miejskiej narracji zdarzają się ciekawe parafrazy, a czasem wręcz cytaty.
Odwieczną cechą architektury jest naśladownictwo. Architekci po prostu uwielbiają (wracamy do Sienkiewicza) "małpować". Powtarzają motywy, a czasem wręcz bezczelnie przepisują cudze „teksty”. W Warszawie takich plagiatów też można odnaleźć wiele. Z jednej strony szkoda, że nie stać nas na oryginalność, indywidualizm. Z drugiej, możemy być radzi, że znajdziemy tu fragment Rzymu, Paryża, Florencji, Wenecji, a nawet i starożytnego Egiptu.
Przy ulicy Kredytowej, pod numerem jeden znajduje się Muzeum Etnograficzne. Swoją siedzibę ma w dawnym gmachu Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego. Budynek pochodzi z połowy XIX wieku, a zaprojektowany został przez Henryka Marconiego, architekta o włoskim rodowodzie. Swoją italskość podkreślał Marconi w swoich dziełach, nawiązując do słynnych zabytków z rodzinnych stron. Towarzystwu Kredytowemu Ziemskiemu nadał zatem rysy renesansowej budowli z placu Św. Marka w Wenecji - Nowej Prokuratorii. Parafraza jest tak wyraźna, że uciekając się do języka uczniowskiego, a pozostając przy nomenklaturze literackiej, można nazwać ten budynek streszczeniem. To odpowiednio pomniejszona i zubożona wersja weneckiego oryginału. Przekona się o tym każdy, kto odwiedzi plac Św. Marka, albo spojrzy na odpowiednie zdjęcie.
Takich zapożyczeń Marconi stosował więcej i trwają one w Warszawie. Wieża ciśnień w Ogrodzie Saskim to obiekt inspirowany świątynią Westy w Tivoli. Natomiast kościół Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim ma nawiązywać do kościoła św. Justyny z Padwy. Zresztą, Marconi nie był jedynym przepisywaczem cudzych tekstów. W Warszawie mamy dwa panteony w wersji odpowiednio pomniejszonej i zreinterpretowanej - pierwszy to kościół ewangelicko-augsburski przy placu Małachowskiego. Drugi to kościół rzymskokatolicki pw. św. Aleksandra z placu Trzech Krzyży.
Takich głosów "obcych” w Warszawie jest znacznie więcej. Wkrótce zdemaskujemy oblicza innych, "przepisanych" obiektów.