Choć dziś kapłani mówią o zagrożeniu cywilizacją śmierci, należy sobie uświadomić, że w XXI wieku kostucha z nami nie mieszka. Nie zasiada do obiadu, nie budzi się, nie zasypia. Dawniej śmierć była za to wszędzie.
Wieść gminna głosi, że w dawnych czasach, kiedy dyskutowano nad ewentualnością wyniesienia na ołtarze księdza Piotra Skargi pojawiło się poważne zastrzeżenie. Zaistniała obawa, że kaznodzieja przed ostatnim westchnieniem mógł obrazić Boga szaleńczym gniewem. Czy tak było? Nigdy się nie dowiemy. Nie ma świadków.
Jest natomiast poważne przypuszczenie, że autora „Kazań sejmowych” wskutek tragicznej, ale nie tak znowu drzewiej rzadkiej pomyłki złożono do trumny za życia i żywego pogrzebano. Późniejsze oględziny zwłok wykazały poważne uszkodzenia palców. Być może ksiądz Piotr oprzytomniał pod wiekiem drewnianej skrzyni i tak się z nią dramatycznie i beznadziejnie szarpał, że członki powykoślawiał?
Zostawmy jednak księdza Skargę. Pokój jego duszy.
XIX wiek, stulecie maszyn parowych i licznych wynalazków przyniosło także pomysły na systemy alarmowe montowane na wieczny spoczynek nieboszczykowi... na wypadek gdyby oprzytomniał z letargu.
Lęk przed pogrzebaniem żywcem był duży. Przy okazji przenoszenia zwłok, dokonywania ekshumacji z przerażeniem konstatowano, że niektóre szczątki zmarłych ułożone są w nienaturalnych, a wręcz rozpaczliwych pozycjach. Czasami wieka trumien od środka były podrapane. Tak nieszczęśnicy zdzierali paznokcie, jak taternicy pędzący po granitowej ścianie wprost ku otchłani śmierci. Niektórzy zatem jeszcze za życia zaopatrywali się w swoiste komunikatory z powierzchnią. Taką aparaturę kazano sobie włożyć do trumny. Nie ma pewności czy ktoś kiedyś z systemu skorzystał, a nawet jeśli, to czy z powodzeniem – wszak nie były to telefony komórkowe, tylko jakieś mniej lub bardziej liche pukawki. Z pewnością jednak spokojnie było dokonywać żywota wiedząc, że w razie czego ma się bilet powrotny na podorędziu.
Najpewniej przypadki grzebania żywcem ograniczyło do minimum powstanie domów pogrzebowych. Pierwszy warszawski otwarto w 1845 r. przy ul. Wareckiej. W pobliżu mieściła się także remiza karawanów.