Władze Warszawy zaślepiła wiara we własne siły. Wolą brnąć w ciemnościach, po omacku wykuwając pomnik Ofiar Katastrofy Smoleńskiej, ledwo widoczny z Krakowskiego Przedmieścia.
Pokazując zdjęcia z wieców NSDAP w nazistowskich Niemczech z 1937 roku Hanna Gronkiewicz-Waltz musiała wiedzieć, że wywoła burzę. Popełniła błąd porównując projekt Pomnika Światła, ciepło przyjęty nawet przez przeciwników lokalizacji przy Krakowskim Przedmieściu, do symbolicznych świateł, które towarzyszyły zjazdowi partii z Adolfem Hitlerem jako kanclerzem Rzeszy na czele. Prezydent Warszawy przesadziła, bo wyszło na to, że domagający się upamiętnienia ofiar katastrofy prezydenckiego tupolewa, są jak naziści, którzy też chcieli czcić swoich poległych braci. Nie dostrzega różnicy między "Katedrą Światła" (Lichtdom) zaprojektowaną przez Alberta Speera specjalnie na 9. Kongres NSDAP w Norymberdze a 96 snopami światła, symbolicznie upamiętniającymi każdego z pasażerów lotu TU-154M.
Przez pięć lat prezydent odmawiała upamiętnienia tej katastrofy, zasłaniając się kategorycznym sprzeciwem stołecznego konserwatora zabytków, który nie chciał ingerencji w już istniejącą architekturę Krakowskiego Przedmieścia. Ale jednocześnie tolerowała zabudowę skweru Hoovera szkaradnym klockiem kryjącym kawiarnię i toaletę, pozwoliła prywatnemu inwestorowi zabudować działkę 50 metrów od Kolumny Zygmunta, wreszcie - tutaj uznanie - pozwoliła postawić stosowną ławeczkę z sylwetką ks. Jana Twardowskiego, opowiadającego swoje wiersze na skwerze za pomnikiem Bolesława Prusa. Hanna Gronkiewicz-Waltz powoływała się też na badania społeczne, według których warszawiacy nie chcieli żadnego upamiętnienia katastrofy z 10 kwietnia 2010 r.
Naciskana przez prezydenta Bronisława Komorowskiego prezydent Warszawy wskazała wreszcie trzy działki. Jakby to były ostatnie trzy wolne miejsca w największym polskim mieście, w których może stanąć pomnik największej tragedii w dziejach polskiego narodu. Żadne niestety - reprezentacyjne. Na nic próby udowodnienia, że przecież działka przy ul. marsz. Focha leży przy pl. Piłsudskiego. Nie leży, od kiedy Plac Piłsudskiego zabudowano wielkim biurowcem i kiedy stracił mniej więcej połowę swojej powierzchni.
Ostrzegali przed zatwierdzeniem tej lokalizacji radni PiS, którzy zebrali podpisy kilkudziesięciu smoleńskich rodzin, przeciwnych pośpiechowi dyktowanemu kalendarzem wyborczym. W przeddzień smoleńskiej rocznicy radni PO przegłosowali, że pomnik stanie właśnie tam, sto metrów od Krakowskiego Przedmieścia. Dobrze wiedząc, że miejsce pętli autobusowej jest schowane i słabo widoczne z Krakowskiego Przedmieścia. I wiedząc już także, że do działki zgłoszono roszczenia. Dzień po rocznicy katastrofy smoleńskiej okazało się, że działka może kosztować miasto nawet 5 milionów złotych.
Pomnik Ofiar Katastrofy Smoleńskiej może być najdroższym pomnikiem w Polsce. Także dla PO, która forsując w pośpiechu nietrafioną lokalizację, może zapłacić za tę decyzję w najbliższych wyborach.