Niepublikowane fotografie, raporty z akcji dywersyjnych i nieznane rysunki. Biografia Mariusza Olczaka pokazuje, że Jan Rodowicz "Anoda”, żołnierz batalionu "Zośka” jest wciąż postacią do odkrycia.
Była wigilia 1948 r. Po "Anodę” przyszło UB. Wieść o tym natychmiast rozeszła się wśród "Zośkowców”. - Znany był z tego, że lubił mówić, co myśli. Byliśmy przekonani, że chcą go tylko nastraszyć i zaraz wypuszczą - próbowała uspokoić się "Paulinka”, koleżanka "Anody” z architektury. Nie wypuścili.
Jan Rodowicz "Anoda” zginął tragicznie w czasie śledztwa w gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego 7 stycznia 1949 r.
Jego śmierć dla "Zośkowców” była szokiem. Zbyt go kochali, by nagle, ot tak, zniknął z ich życia. Dlatego przez wiele lat próbowali wyjaśnić zbrodnicze okoliczność. Powstało wiele publikacji, materiałów filmowych. Ekipie "Rewizji nadzwyczajnej” udało się nawet dotrzeć do przesłuchujących "Anodę” funkcjonariuszy UB.
Książka Mariusza Olczaka „Jan Rodowicz Anoda - życie i śmierć bohatera "Kamieni na szaniec”, wydana nakładem wydawnictwa Księgarnia Historyczna, jest próbą odejścia od patrzenia na "Anodę” z perspektywy "IV pietra” budynku Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, z którego rzekomo wyskoczył.
- Jan Rodowicz to postać wielopłaszczyznowa. Wybitnie uzdolniony oficer batalionu "Zośka”, przyjaciel, wrażliwy na innych, o ponadprzeciętnym poczuciu humoru i zdolnościach manualnych. Publikacja jest próbą stworzenia jego biografii, uzupełnionej źródłami, bogato ilustrowanej. Wiele z tych materiałów nie ujrzała nigdy światła dziennego - wyjaśnia autor.
Na 550 stronach można znaleźć m.in. raport z jedynej dowodzonej przez Rodowicza akcji dywersyjnej - wysadzenia mostu pod Rogoźnem, nieznane teksty wspomnieniowe, wiele niepublikowanych dotąd fotografii m.in. z chrzcin syna "Katody”, z baz leśnych pod Wyszkowem, zdjęcia szkolne Jana Rodowicza, nieznane materiały ze Zjazdów Koleżeńskich batalionu "Zośka” i "Parasola” w Zakopanem, Szklarskiej Porębie i Karpaczu, rękopisy o historii batalionu oraz wiersze, rysunki i szkice Rodowicza. Publikacja zawiera także nieznane fakty dotyczące jego śmierci.
- Odnalezione dokumenty dotyczące pogrzebu i ekshumacji nie wyjaśniają przyczyn śmierci, ale poszerzają wiedzę na ten temat. Winę za śmierć "Anody” ponoszą z pewnością funkcjonariusze MBP, którzy go aresztowali. Czas zaciera ślady, dlatego tak ważna jest każda publikacja - mówi Mariusz Olczak.
Biografia wzbogacona jest wspomnieniami "Zośkowców”, którzy osobiście znali "Anodę”. Jest wśród nich wiele zabawnych historii, ukazujących poczucie humoru, przyjacielski gest, patriotyzm i wytrwałość Jana Rodowicza. Przyjaciele mówią o nim: "żyliśmy jak jedna wielka rodzina”.
- Popularność "Anody” nie brała się z niczego, faktycznie lubił pomagać swoim kolegom i wspierać ich w potrzebie. Był taki czuły w pomaganiu innym. Pamiętam, że mieszkał z rodzicami przy ul. Lwowskiej 7. Nieraz przychodziłem do niego i pytałem: co robisz? - "Lampę dla Wojtka” - odpowiadał, czyli pomagał. Potem, jak Wojtek nie miał gdzie mieszkać, wziął go do siebie - dzieli się historią znajomości „Wiktor”.
Ślady po "Zośkowcu” znajdowały się w wielu miejscach. Przede wszystkim w Archiwum Akt Nowych, Centralnym Archiwum Wojskowym, Instytucie Pamięci Narodowej, Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Harcerstwa czy zbiorach prywatnych i rodzinnych rodziny Rodowiczów.
- Na niepublikowane materiały o "Anodzie” natknąłem się przypadkiem zbierając informacje o działalności oddziałów Kedywu KG AK, którego jednym z wybitnych oficerów był właśnie Rodowicz - wyjaśnia Mariusz Olczak. I dodaje: Byłem zaskoczony ilością nieznanych dokumentów. Ujęło mnie to, że "Anoda” był pierwszym historykiem i archiwistą swojego batalionu. To dzięki jego apelom powstańcy zaczęli gromadzić wspomnienia. To postać, która wciąż jest do odkrycia.