O modlitwach nie do odparcia i opiece świętych mówi Artur Górski, poseł Prawa i Sprawiedliwości.
Joanna Jureczko-Wilk: Pokonał Pan białaczkę limfoblastyczną i mówi o cudach...
Artur Górski: Faktycznie, trudno o nich nie mówić. Gdy zdiagnozowano moją chorobę, była bardzo zaawansowana. Białaczka zajęła 95 proc. krwi i 5 proc. centralnego układu nerwowego. Zaatakowała tę część mózgu, która była odpowiedzialna za wzrok lewego oka. Problemy z widzeniem był praktycznie jedynym przejawem choroby. Bardzo szybko dostałem pierwszą chemię, także w kręgosłup i choroba zaczęła się cofać. Lekarze uznali to za dobry znak. Ale po pierwszej chemii zrobiły się powikłania. Dostałem silnego bólu, który zmniejszała tylko morfina w stałym wlewie. Odmawiałem wówczas Nowennę Pompejańską w intencji mego uzdrowienia. To modlitwa długa, trudna, ale nie do odparcia. Do połowy modlitw różańcowych składa się prośby w jednej intencji, a od połowy dziękuje się za doznane łaski. Wówczas bardzo cierpiałem, ofiarowując mój ból innym, ale pomyślałem, że w pierwszej kolejności powinienem prosić w nowennie o uśmierzenie bólu. Bóg słucha i ma swoją logikę. Ból, z którym lekarze nie mogli sobie poradzić, ustąpił z dnia na dzień po zakończeniu odmawiania Nowenny Pompejańskiej. Zostałem od niego uwolniony w sposób naprawdę cudowny.
Doświadczenia przewlekłych chorób ludzi zmieniają, także duchowo. Niektórych zbliżają do Boga, innych wręcz przeciwnie...
Na pewno uczą pokory - wobec siebie i wobec Boga. Człowiek, chcąc nie chcąc, musi się wyciszyć, zwolnić, zastanowić nad sobą. Można powiedzieć, że od nowa uczy się wiary. Codziennie przyjmowałem Komunię św., modliłem się i rozmawiałem z kapelanem szpitala. Podsuwał mi intencje do ofiarowania mego bólu, począwszy od konkretnych osób potrzebujących wsparcia, przez dzieci nienarodzone, skończywszy na ojczyźnie. A czasem ból ofiarowałem Bogu, by nim rozporządzał dla najbardziej potrzebujących. W chwilach, które skłaniają do egoizmu, można czynić się dobro.
Na portalu społecznościowym szczerze pisze Pan o wymodlonych łaskach, głównie za przyczyną św. Charbela.
Nie znałem wcześniej tego świętego maronickiego mnicha i pustelnika. Modliła się do niego o moje uzdrowienie jedna z kobiet z Krakowa. Nazwałem ją później mistyczką, choć sama za taką się nie uważała. Od początku leczenia białaczki szukano dla mnie dawcy szpiku. Wstępnie w Polsce wybrano 6 osób, ale po szczegółowym ich przebadaniu żadna z nich nie pasowała, bo miałem jakiś nietypowy antygen. Szukano więc dla mnie dawcy w Europie. I tę informację przekazałem na Facebooku tej kobiecie z Krakowa. Następnego dnia odpisała, że ma dla mnie informację od św. o. Charbela: mam się nie martwić, bo dawca dla mnie już jest i że będzie to młoda kobieta z Niemiec. Miesiąc później lekarze poinformowali mnie, że wstępnie wytypowali dwie osoby w Niemczech. Z nich wybrali 24-letnią kobietę, która nawet miała taką samą grupę krwi. I została moim dawcą. A zatem czy informacja od św. o. Charbela to nie był cud? Później opiekę tego świętego wielokrotnie odczuwałem, a jego uzdrowieńczy balsam zlikwidował potworny ból kręgosłupa, który mnie wręcz paraliżował podczas powikłań po przeszczepie.
Wiele osób się za Pana modli. E-maile z prośbą o modlitwę w Pana intencji dochodzą też do naszej redakcji. Czuje Pan to duchowe wsparcie?
Zaraz po tym, gdy dowiedziałem się, że jestem chory na białaczkę, zwróciłem się przez Facebooka do ludzi o modlitwę o moje zdrowie. I popłynęło prawdziwe morze modlitwy z całego świata. Czułem jej siłę. To było faktyczne wsparcie. Wołanie do Boga. Pokonałem białaczkę dzięki świetnym lekarzom, ale także dzięki modlitwie, zaufaniu do Boga. Powiedzenie, że wiara czyni cuda jest bardzo prawdziwe. Mam zresztą przykład zdarzenia, które sami lekarze nazwali cudem. Zaraz po przeszczepie byłem monitorowany na obecność białaczki. W październiku pojawiły się brzydkie, zmutowane komórki, ale było ich za mało, by stwierdzić nawrót choroby. Po miesiącu znów pobrano mi szpik z biodra i w badaniu te komórki znów wyszły. Pod koniec listopada dostałem silnego ataku cytomegalowirusa, który totalnie mnie osłabił. Na wizytę do lekarza jechałem na wózku inwalidzkim. Lekarze byli przekonani, że teraz na pewno rozwinie się białaczka. Kiedy w grudniu ponownie zrobiono mi badania, okazało się, że zmutowane komórki zniknęły. Byłem czysty. Jedna z lekarek wręcz powiedziała mojej żonie, że to musiał być cud, bo oni mają zupełnie inne doświadczenie w takich sytuacjach.
Jak teraz Pan się czuje?
Ciągle borykam się z syndromem konfliktu dawcy i biorcy, z powikłaniami po przeszczepie, ale dzięki ludzkiej modlitwie pokonałem białaczkę. Jestem 19 miesięcy po przeszczepie. Mówi się, że statystycznie rzecz ujmując, jeśli nie ma nawrotu choroby w ciągu trzech lat od przeszczepu, nie powinna wrócić.